czwartek, 10 lipca 2014
ROZDZIAŁ 7
Odwróciłam się przodem do drzwi i stanęłam oko w oko z Joe, który w
nonszalanckiej pozie oparty był o ścianę. Mój oddech niebezpiecznie
przyspieszył.
sobota, 5 lipca 2014
ROZDZIAŁ 6
Wracałam
do domu z płaczem, nie obchodziło mnie to że ludzie patrzą się na mnie jak
jakąś idiotkę. Myślałam tylko i wyłącznie o nim, o tym że nie mamy żadnych
szans na złączenie naszych żyć w jedno. Dlaczego? Bo on już swoje ułożył, ma
przecież żonę, dom i wymarzoną pracę. A ja? 18-latka po liceum bez żadnych
perspektyw na przyszłość. Zupełnie inaczej wyglądałoby moje życie, gdyby tatuś
przy mnie był. Na pewno poszłabym do college się dalej kształcić. Teraz nie mam
motywacji do niczego.
- Ja nie wiem, byłbyś w czarnej dupie.
Weszłam
do domu trzaskając drzwiami.
- Oho, ktoś tu jest nie w humorze – stwierdził
Jimmy wychylając się z salonu.
- Daj mi spokój – ściągnęłam buty i zabrałam
wszystkie torby na górę.
Nie
powinnam go tak chamsko potraktować, ale w tym momencie chciałam zostać sama i
żeby mi się nikt nie narzucał. Gdy weszłam do pokoju, zostawiłam zakupy na
łóżku i przebrałam się w coś innego. Zostawiłam jeansy, a gruby sweter
zamieniłam na coś cienkiego. Na chybił trafił wyciągnęłam coś z szafy. Okazało
się, że była to koszulka taty… ta, którą dostał ode mnie i mamy na urodziny.
Czułam jak kolejne w tym dniu łzy spływają mi po twarzy.
- Tak bardzo za tobą tęsknię. Gdybyś tu był,
powiedziałbyś mi co mam zrobić… - zwinęłam się w kłębek na podłodze i zaczęłam
płakać.
„ – Wybacz, że tak długo mi zeszło
kochanie. Nie wiedziałam, którą sukienkę mam wziąć – Elyssa wyszła z centrum
handlowego obładowana torbami i pocałowała Joe na powitanie.
- Nie, nie. W porządku. Jedziemy do domu? - wyrzucił niedopałek i żona zawaliła go
całego swoimi zakupami. Zdusił w sobie przekleństwa na ten temat i ruszyli do
zaparkowanego samochodu.
Stojąc w korkach mógł jeszcze raz,
na spokojnie przemyśleć to co powiedziała mu na pożegnanie Rain. Pożegnanie. To
bolało. Ale nie równało się to pewnie z tym co zrobił jej. Głupi telefon na
drugi dzień załatwiłby sprawę. A prawda była taka, że się po prostu bał. Nie
chciał komplikować jej życia jeszcze bardziej. Może by zapomniała? Jasne, tak
jak ty.
Zaparkował pod domem.
- Elyssa, ja jadę do Stevena. Mam sprawę do
niego, nie wiem kiedy wrócę.
Machnęła tylko ręką, bo była zbyt
zajęta swoimi kupionymi ubraniami. Odpalił auto i odjechał z piskiem opon.
Mieszkali ulicę od siebie więc daleko nie miał. Zatrzymał się pod jego domem i
wszedł do niego jak do siebie.
- Cześć chujku, mam sprawę do… ciebie… -
wszedł do salonu i jego oczom ukazał się Tyler mający w objęciach ładną
szatynkę.
- Cześć Carla – przywitał się.
Ona wstała z kolan wokalisty i
uśmiechnęła się to Joe.
- Hej, widzę że masz do niego interes. Już
zostawiam was samych – wyszła z pokoju, a Steven nie spuścił z niej oka póki
nie opuściła pomieszczenia.
- Dalej nie mogę w to uwierzyć. Stary, masz
dziewczynę!
Tyler się zaśmiał.
- Jest wspaniała, cholerny ze mnie
szczęściarz.
- Może trochę na ciebie wpłynie, żebyś tyle
nie brał.
Westchnął ciężko wokalista.
- Stara się jak może i chyba jej to wychodzi.
Ale wracając do tematu, z czym przyszedłeś do wujka?
- Chodzi o Rain – Steven spojrzał na niego – o
tą dziewczynę z koncertu.
- Aaa, ten śliczny aniołek. No i co z nią?
Nie mógł uwierzyć, że w takiej sprawie
zwierza się właśnie Stevenowi Tylerowi, to się nie łączyło w całość.
- Jakiś
tydzień temu byliśmy na drinku, a potem no… było małe conieco.
- Ha ha ha ha hu! No proszę, pan Perry zrobił skok w bok!
- Weź przestań, to jest poważna sprawa. Co mam zrobić? Nie odezwałem się do niej od tego czasu, a dzisiaj przypadkiem spotkałem ją pod galerią. Pożegnała się ze mną i tyle.
- Jedź do niej, jeśli coś cię z nią łączy. Daj jej spokój na zawsze jak nic do niej nie czujesz. W tych sprawach nie ma taryfy ulgowej.
Zapadła męcząca cisza.
- Masz rację, już wiem co zrobię. Dzięki ci bracie za dobrą radę. Co ja bym bez ciebie zrobił?
Steven wstał razem z Joe i nieskromnie odrzucił włosy do tyłu.
- Ja nie wiem, byłbyś w czarnej dupie.
Zaśmiał się gitarzysta na te słowa.
- Postaraj się nie spieprzyć tego związku z Carlą, dobra?
- Tak wiem, a teraz wypierdalaj.
Perry wyszedł z jego domu i wsiadł do auta.
- Dobrze, teraz trzeba wziąć się w garść.”
Czy ja śnię? Bo właśnie widzę Johna jak siedzi sobie na ławce przed domem. Podbiegłam do niego i przytuliłam się mocno.
- Tak bardzo się za tobą stęskniłam! Pomóż mi, nie wiem co mam zrobić z Joe.
Pogłaskał mnie po włosach czule i je ucałował.
- Moja malutka księżniczka… a co zawsze ci mówiłem?
Próbowałam sobie przypomnieć odpowiednie słowa.
- Rób to, co podpowiada ci serce – powiedziałam po chwili namysłu.
Uśmiechnął się ciepło.
- Dokładnie, nie martw się. Wszystko będzie dobrze. O mnie też, jestem teraz szczęśliwy. Zawsze będę nad tobą czuwać, aniołku. Gdybyś mnie jeszcze kiedyś potrzebowała, wiesz gdzie szukać – szepnął cicho, kołysał mnie w ramionach i śpiewał The Rain Song…
Nagle usłyszałam huk dobiegający gdzieś z dołu i zbudziłam się. Wiedziałam, że tatuś mi pomoże. Na niego zawsze mogłam i mogę liczyć. Przetarłam oczy i spostrzegłam, że nadal leżę na podłodze i ściskam jego koszulkę. Odłożyłam ją do szafy i ubrałam jakąś zwykłą szarą bluzkę. Włosy związałam w koka i zajęłam się rozpakowywaniem toreb z ubrań, by zająć czymś myśli.
Akurat, gdy kładłam w szafie nową parę spodni usłyszałam pukanie do drzwi. To Jimmy’ego obchodzą takie rzeczy?
- Otwarte!
Usłyszałam, jak ktoś wchodzi do pokoju i starannie zamyka za sobą drzwi. Na klucz.
- Więc mówiłaś, że było fajnie i miło było ci mnie poznać.
O kurwa.
środa, 2 lipca 2014
ROZDZIAŁ 5
- Dzień dobry, piękna dziewczyno.
Obudziło
mnie ciche mruczenie oraz delikatne jak piórko pocałunki po ramieniu. Co
ujrzałam? Albo raczej kogo?
Joe
Perry leżał sobie obok nie jak gdyby nigdy nic i uśmiechał się nieśmiało.
- W nocy nie byłeś taki wstydliwy –
przypomniałam mu.
Wywrócił
oczami.
- No nie mów, że ci się nie podobało.
- Bo co? Urażę twą męską dumę? – droczyłam się
z nim.
Po
tych słowach usiadł na mnie i zablokował mi moje dłonie nad głową swoimi.
Wpatrywał mi się intensywnie w oczy. Oddychałam szybko, a serce waliło mi jak
oszalałe. Czułam jak jego nabrzmiewająca męskość wbija mi się w ciało dając o
sobie znać. To co wydarzyło się wczoraj nie zaspokoiło mnie w pełni, o nie.
Pochylił się nade mną i składał i mokre pocałunki od szyi i coraz niżej.
Podniósł wzrok znad moich piersi.
- Seks czy śniadanie?
O
Jezus Mariusz, czy on musi być taki podniecający? Czułam jak przez to jedno
pytanie, moje libido osiąga apogeum. W odpowiedzi na nie, otarłam się o niego
ochoczo biodrami.
- Dobry wybór – skwitował, po czym wznowił
swoją wędrówkę.
- No co ja mam ci takiego powiedzieć? Było
wspaniale i nie mogę się doczekać powtórki? – śmiał się Joe całując mnie na
pożegnanie
- Fakt, ale wiem mniej więcej, że chodzi nam o
to samo – spoglądałam na niego.
Pogłaskał
mnie po policzku.
- Do następnego, odezwę się jakoś.
Pomachałam
mu dłonią i kierowca ruszył zabierając mnie do domu. Byłam cholernie ciekawa
tego co na to wszystko Jimmy, że nie było mnie całą noc w domu i w ogóle. Już
ja wiem, że on wie co robiliśmy. Nigdy nie potrafiłam nic przed nim ukryć,
nigdy. Tak samo przed tatą, jemu wystarczyłoby jedno spojrzenie na mnie i by
wiedział.
Wysiadłam
przed domem i podążyłam do środka. Gdy weszłam usłyszałam… nic, a to bardzo
dziwne. Żadnych piskliwych dźwięków gitary, skrzeczenia wokalisty z adaptera
czy gadającego do siebie Page’a.
- Halo, wujku! Jesteś w domu? – chodziłam po
pokojach szukając go.
- A gdzie to się było, młoda damo?! – zaszedł
mnie od tyłu podnosząc głos, a ja aż krzyknęłam ze strachu.
Odwróciłam
się i myślałam, że zobaczę go rozzłoszczonego czy coś, ale próbował się nie
śmiać.
- Nie strasz mnie, chyba wiesz gdzie. Nie będę
opowiadać szczegółów – kierowałam się do swojego pokoju.
- Tak tylko się z tobą droczę, nie miej mi za
złe tych wujowskich zapędów.
Pocałowałam
Jimmy’ego w policzek i pognałam do swojego pokoju. Po prysznicu i przebraniu
czułam się o wiele lepiej.
Miałam
cichą nadzieję na to, że Joe odezwie się jak najprędzej. Ale to raczej nie było
możliwe, ciekawe czy jednym z tych czynników nie była jego żona. Boże, w co ja
się wpakowałam?! – krzyczałam w myślach.
*
Minął
jakiś tydzień, a on nie dał ŻADNEGO znaku życia. Nic, kompletnie. A ponoć są
teraz tu, w Bostonie, bo nie mają żadnej trasy tylko skupiają się na nagrywaniu
płyty. Nie to żebym była na niego wściekła za to – to był impuls wzajemnego
fizycznego pociągu, który trzeba było rozładować. O tak, to było odpowiednie
wytłumaczenie. Byłam po prostu lekko zawiedziona rozwojem sytuacji.
Właśnie
robiłam małe zakupy w centrum handlowym, od których Page wymigał się najlepiej
jak mógł. Musiałam sobie jakoś poprawić humor, a nic tak go nie polepsza jak
nowa para butów czy spodni. Wychodząc ze sklepu muzycznego skierowałam się do
wyjścia. I tak spędziłam tu za dużo czasu. Zamyślona wpadłam na kogoś.
- Uważaj jak chodzisz ty…! – urwałam podnosząc
głowę do góry. Przede mną stał nie kto inny jak Joe Perry we własnej osobie.
Osoba, której wolałam nie spotkać. – Wybacz, spieszy mi się.
Próbowałam
go jakoś wyminąć, ale on trzymał mnie za ramię.
- Poczekaj, chcę z tobą porozmawiać.
- Ale ja tego nie chcę – unikałam jego wzroku
patrząc na swoje buty.
- Przepraszam, że się nie odezwałem –
powiedział po chwili milczenia.
Machnęłam dłonią.
- Nie ma o czym mówić, to była jedna noc.
Westchnął.
- Spójrz na mnie, Rain.
Podniosłam
wzrok i napotkałam jego smutne spojrzenie. Wyglądał jakby nie spał kilka nocy z
rzędu. Czy on musi być taki przystojny?
- I co dalej? Mogę już sobie iść? – spytałam
chłodno, utrzymując z nim kontakt wzrokowy.
- Uraziłem cię czymś?
- No nie, kurwa no nie wytrzymam! Jeszcze się
pytasz?! Miałeś się odezwać, nawet głupi telefon z pytaniem jak się czuje,
ewentualnie mogłeś się nawet o mnie spytać poprzez Jimmy’ego! Widocznie to było
dla ciebie zbyt wiele, już straciłam nadzieję na cokolwiek, Joe… Zawiodłeś mnie
po prostu.
Starałam
się nie płakać i jak na razie mi to wychodziło.
- Nie mogłem, Elyssa zrobiła mi awanturę po
tym jak nie wróciłem na noc i próbowałem jej coś wcisnąć, ale się nie dało.
Tylera nawet złapać nie mogę, bo wciąż przebywa ze swoją nową dziewczyną
Caroline, Carla, czy jakoś tak… w każdym razie mam za sobą kilka nieprzespanych
nocy i myśli, czy odezwać się po tak długim czasie. Jeszcze raz przepraszam.
Trochę
mnie zatkało, nie powiem.
- Rozumiem, skoro masz żonę i ogólnie własne
życie to ja ci nie będę dokładać dodatkowych problemów. Fakt, spóźnia mi się
okres, ale myślę że w ciąży nie jestem. A gdyby nawet to nie wiem czy
chciałabym byś się o tym dowiedział.
Stał
lekko zaszokowany tymi słowami, dobrze mu tak.
- Pewnie czekasz na swoją małżonkę, spokojnie.
Ja już sobie idę, miło było cię poznać, było fajnie. Żegnaj, Joe – powiedziałam
cicho i ruszyłam szybkim krokiem w stronę stacji metra czując łzy cieknące po
twarzy.
On
chyba był w zbyt głębokim szoku, żeby mnie jakkolwiek zatrzymać.
niedziela, 29 czerwca 2014
ROZDZIAŁ 4
- Kto się dobija o tak wczesnej porze? – Perry
zwlekł się z łóżka i szedł otworzyć drzwi. Dochodziła dziewiąta nad ranem, nie
aż tak wcześnie.
Otworzył, a jego oczom ukazał się
ów młodzieniec z wczorajszej sytuacji. Trzymał w dłoniach paczkę owiniętą w
szary papier i przewiązany wstążką. Wyciągnął ją w jego kierunku.
- Do pana Joe Perry’ego.
- Do mnie? – chwycił niepewnie pakunek i bez
słowa zamknął mu drzwi przed nosem, przypominając sobie jego wczorajsze
zachowanie.
Położył paczkę na stole i
zastanawiał się czy to nie przypadkiem jakaś bomba. Przyjrzał się dokładniej.
Nie wyglądała podejrzanie – schludne opakowanie, przewiązane krwiście czerwoną
wstęgą. Otworzył ją i jego oczom ukazała się jego skórzana kurtka, a na niej
krótki liścik.
„Gdy dostaniesz tą paczkę mnie tu
już nie będzie. Jeszcze raz dziękuję za spełnienie jednego z moich marzeń –
zobaczenie was na scenie. Nasz późniejszy spacer będę wspominać niezwykle
ciepło. Nie szukaj mnie, to tylko skomplikuje wszystko.
Żegnaj, Rain.”
Obok podpisu był ślad odciśniętych
ust w czerwonej szmince. Blankiecik pachniał wanilią.
- Oh słodka dziewczyno, jak ja mam teraz o
tobie zapomnieć? – zadręczał się gitarzysta.
*
Minął
już jakiś dobry miesiąc od mojego wypadu do Nowego Jorku. Przez ten czas trudno
było mi wrócić do normalnego życia, bo co jak co ale tego tak łatwo nie uda mi
się zapomnieć. Smaku, zapachu i faktury jego ust… o nie! Znów wracam pamięcią
do tamtej zimnej wrześniowej nocy. Wyjdzie mi to tylko na złe. Śmiesznie
zachowuje się wujek Jimmy, który za wszelką cenę próbował dociec co takiego
stało się po koncercie. Przekupywał mnie nawet wakacjami w Japonii. Nic z tego,
nie może się o tym dowiedzieć. To nie jest człowiek, któremu powierza się takie
rzeczy. Przy najbliższej okazji „przez przypadek” wypaplałby to komuś ważnemu.
A plotki szybko się rozchodzą.
Jak
w każdy normalny piątek wieczór stałam w kuchni i coś piekłam. Uwielbiam to
robić, a potem siedzieć w salonie przed telewizorem i jeść wraz z wujkiem.
Dobraliśmy się pod tym względem. Tylko w sensie jedzenia, bo on nawet kanapki
zrobić nie umie bez zabrudzenia całej kuchni. Sprawdzałam w piekarniku właśnie
jak rosną babeczki czekoladowe, gdy dobiegł mnie głos kogoś obcego w domu.
Jimmy kogoś dzisiaj przyjmuje? Jak ja wyglądam?! Czarna koszulka była biała od
mąki, jeansy jakoś przetrwały. Wyjrzałam z kuchni ciekawa kto nas odwiedził. W
locie chwyciłam ścierkę i wycierałam nią dłonie.
- Wujku Jimmy, kto przy…? – urwałam, gdy
spojrzałam na gościa.
Joe
Perry stał sobie jak gdyby nigdy nic pośrodku salonu! Zwrócił twarz ku mnie i
zareagował tak samo, wielkim zdziwieniem. Czułam całą sobą jego obecność, jakby
nie dzieliła nas żadna odległość. Tak jak wtedy. Na ławce. Stop!
- Cześć – powiedziałam uśmiechając się
nieśmiało.
- Dobry wieczór, Rain.
Uśmiechnął
się zakłopotany.
- Aha, dobra, rozumiem – krępującą ciszę przerwał
Page spoglądając na nas oboje. – Nie wiem czy chcę wiedzieć o co chodzi…
Kręcił
głową z idiotycznym wyrazem twarzy. Prychnęłam śmiechem.
- Wybacz, gdybyś teraz widział siebie. Co cię
sprowadza Joe w nasze skromne progi? – posłałam mu uśmiech.
- Oddawałem mu tylko gitarę, nigdy nie mogę go
złapać w wytwórni. Chowasz się przede mną czy co?
- A żebyś wiedział, że tak! W wózkach
sprzątaczek sobie jeżdżę, takie hobby poza koncertowaniem i szturchaniem różnych dziwnych rzeczy patykiem.
Wywróciłam
oczami i wróciłam do kuchni wyjąć wypieki z pieca. Postawiłam blachę na desce i
aż się oblizałam. Tak cudownie pachniały!
- Mmm, co to za piękne aromaty? – spytał Joe
wchodząc do kuchni, od razu wydała się o połowę mniejsza. Czy jego obecność
zawsze musi burzyć mój wewnętrzny spokój?
- E tam, zwykłe czekoladowe babeczki.
- Na pewno nie takie zwykłe, wyglądają
znakomicie.
Zarumieniłam
się lekko.
- Dziękuję bardzo.
Spojrzałam
na niego, a on jakby się nad czymś zastanawiał.
- Masz ochotę na drinka? Zignoruję fakt, że
jesteś niepełnoletnia – powiedział udając powagę.
Zachichotałam
nerwowo. Czy on właśnie zaprosił mnie… na drinka? Mam to traktować jako
spotkanie czysto po znajomości czy jako coś więcej? Głupia, on ma żonę! –
przypomniał cichy głosik w mojej głowie. Fakt, dlaczego ciągle o tym zapominam?
- Jasne, że tak. Poczekasz, ja tylko szybko
się przebiorę? Bo moja bluzka nie nadaje się na żadne wyjście – wskazałam na
ślady od mąki. I to był błąd, bo nie mógł oderwać wzroku od moich piersi.
Wyszłam z kuchni i popędziłam na górę.
Zmieniłam
tylko koszulkę, ubrałam swoją tym razem ramoneskę i wcisnęłam martensy na
stopy. Po przelotnym spojrzeniu w lustro zbiegłam z powrotem na dół. Akurat się
z czegoś śmiali.
- Powiecie mi? Ja też chcę się pośmiać –
objęłam wujka za szyję, on nagle spoważniał i pokręcił głową. – Będziesz czegoś
chciał, zobaczysz. Idziemy?
Zwróciłam
się do Perry’ego. Pokiwał głową i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Jimmym.
Chyba nie chcę wiedzieć o co poszło i kto komu przygadywał.
- Odstaw moją malutką o odpowiedniej godzinie
– wtulił mnie w siebie wujek. – Żebym się nie musiał martwić jeszcze bardziej,
to i tak cud, że cię z nim puszczam, młoda damo.
Wywróciłam
oczami na te słowa.
- Marudzisz, jestem dorosła przecież –
wydostałam się z niedźwiedziego uścisku i ruszyliśmy ku drzwiom wyjściowym. –
Wrócę za tydzień!
- Tak, tak. Już wróciłaś, fajnie było? –
dogryzał mi Jimmy.
Zbyłam
go bez słowa i Joe zaprowadził mnie do samochodu. Po chwili ruszyliśmy z pod
domu z piskiem opon.
- Teraz już rozumiem – powiedział włączając
radio.
Rzuciłam
mu zdezorientowane spojrzenie.
- Wspomniałaś o wujku grającym solówki dla
milionów fanów, teraz rozumiem.
- Aaaa, jednak się wydało – rozłożyłam się
wygodniej w fotelu. Sinatra otulał mnie swym głosem niczym szalem, uwielbiałam
jego twórczość.
Fly me to the moon
Let me play among the stars
Let me see what spring is like
Let me play among the stars
Let me see what spring is like
On Jupiter and Mars
In other words, hold my hand
In other words, baby kiss me
Fill my heart with song and
Let me sing for ever more
You are all I long for
All I worship and adore
In other words, please be true
In other words, I love you
Nuciłam
cicho wraz z Frankiem aż do zakończenia piosenki. Słysząc jakąkolwiek muzykę
odcinałam się od rzeczywistości. Tym razem też tak było.
- Wybacz, poniosło mnie – powiedziałam
uśmiechając się nieśmiało do Joe.
Zwrócił
twarz ku mnie.
- Możesz tak robić kiedy chcesz.
-
Lepiej patrz na drogę – odpowiedziałam lekko speszona.
Uśmiechając
się łobuzersko zwrócił wzrok przed siebie. Po jakimś czasie dotarliśmy na
miejsce.
- Powiedziałbyś wcześniej, gdzie jedziemy to
ubrałabym się ładniej! – spojrzałam na niego z wyrzutem.
Niestety
nie byłam przygotowana na ekskluzywny klub, gdzie wszyscy są elegancko bądź po
prostu odpowiednio ubrani. Dłoń Joe wylądowała na moim kolanie, serce
podskoczyło mi w piersi.
- Wyglądasz ślicznie, nie myśl nawet inaczej.
Idziemy tam i będziemy się świetnie bawić w swoim towarzystwie, tak?
Pokiwałam
głową i wysiadłam z auta, następnie by dołączyć do niego pod drzwiami klubu.
Ochroniarz wpuścił nas bez słowa, ale obdarzył mnie zbyt nachalnym spojrzeniem.
Wolałam nie mówić o tym na głos, bo jeszcze wywiązałaby się z tego poważna
awantura miedzy nim, a moim partnerem na dzisiejszy wieczór. Weszliśmy do
środka, a Joe bez pomocy kogokolwiek przeszedł przez salę i zajął miejsce przy
najbardziej osamotnionym stoliku.
- Chyba nie chcemy by nam przeszkadzano,
prawda? – spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Oczywiście, że nie – usiadłam naprzeciwko
niego.
Przed
nami pojawił się kelner.
- Dla mnie whisky, a dla ciebie…? – spojrzenia
Joe oraz kelnera zwróciły się w moją stronę.
- Wódka z sokiem żurawinowym – powiedziałam
głosem znawcy.
Gdy
kelner się oddalił, Perry spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.
- Nie przestajesz mnie zadziwiać.
- Dlaczego? – spojrzałam na niego unosząc
brew.
- Zwykle kobiety kręcą się wokół Margarity
bądź Martini.
- Nie jestem taka jak inne – puściłam mu
perskie oko uśmiechając się zawadiacko.
Wieczór
zapowiadał się całkiem ciekawie.
Po
jakiś trzech drinkach usłyszeliśmy delikatną muzykę jazzową. Joe spojrzał na
mnie pytająco. Czy on…?
- Zatańczymy? – wyciągnął ku mnie swoją dłoń.
Bałam
się o swoje nogi, ale jak tu odmówić takiemu mężczyźnie? Wstałam z miejsca i
podałam mu swoją dłoń. On okręcił mnie i przyciągnął do siebie, a potem zaczął
się poruszać.
Jak
on się poruszał!
Byłam
zafascynowana z jaką pewnością prowadzi mnie przez parkiet. Wykonywał takie
ruchy, że nie sposób było mu się nie poddać. Okręcił mnie raz jeszcze, po czym
przyciągnął do siebie tak, że nasze twarze znalazły się blisko siebie. Zbyt
blisko. Oddychałam ciężko spoglądając w jego oczy. On szukał w moich znaku pozwolenia.
I tu chyba nie chodziło o pocałunek, była w tym głębsza prośba. O namiętność
nie na jedną noc.
Złożyłam
na jego ustach delikatny pocałunek. To był znak, a on to wyczuł. Piosenka
dobiegła końca, a ja w końcu otworzyłam oczy. Czułam, że atmosfera między nami
diametralnie się zmieniła. Wróciliśmy do stolika i nie mówiąc do siebie ani
słowa dopijaliśmy drinki. Utrzymywaliśmy tylko między sobą kontakt wzrokowy.
Non stop, bez przerwy. Odstawiłam szklankę na stolik.
- Możemy już wracać? – spytał się mnie.
Kiwnęłam
potwierdzająco głową i wstałam z fotela. Gdy wyszliśmy na zewnątrz spojrzałam w
stronę zaparkowanego samochodu.
- Przecież piłeś.
- Wiem – wyciągnął rękę do góry widząc jadącą
taksówkę.
Gdy
kierowca się zatrzymał wcisnęliśmy się na tylne siedzenia. Joe podał adres
hotelu, nawet nie miałam w tym momencie ochoty zastanawiać się, gdzie dokładnie
jedziemy. Ważne, że on był obok. Z radia płynęła lubieżna piosenka Zeppelinów
„D’yer Mak’er”. Wpatrując się w boczną szybę nagle poczułam rękę Perry’ego na
kolanie, zadrżałam. Ale on sobie nic z tego nie robił tylko ciągnął swoją
wędrówkę poprzez udo, głaszcząc je przez materiał spodni, by następnie przesunąć
ją na wewnętrzną stronę nogi. Przezornie najpierw spojrzałam na kierowcę, który
był zbyt zajęty jazdą, a potem na Joe. Miał lekko rozchylone wargi, a między
zaciśniętymi zębami zauważyłam koniuszek języka. Oblizałam wargi i poruszyłam
się niecierpliwie.
- Mógłby pan trochę głośniej? – spytałam
taksówkarza.
- Nie ma sprawy, panienko – uśmiechnął się,
spełnił moją prośbę i zaczął sobie pogwizdywać.
Też
się uśmiechnęłam i spojrzałam ponownie na Joe. Przybliżyłam się nieco i tym
razem ja położyłam rękę na jego udzie lekko je drapiąc poprzez materiał
jeansów. Z niewinnym uśmieszkiem przesuwałam swoją dłoń coraz wyżej i wyżej, aż
w końcu natrafiłam na twardą wypukłość jego rozporka. Zagryzłam dolną wargę i
spojrzałam na niego wyzywająco. Siedzieliśmy tak w tym nieznośnym napięciu
słuchając jęczącego Planta.
- Twoi wujkowie to jednak umieją podniecić –
zażartował Joe. – Oh piękna, jak ten tekst pasuje do sytuacji.
Powiedział
te słowa, po czym zaczął mnie delikatnie kąsać po szyi i mruczeć do ucha słowa
piosenki.
When I read the letter you wrote me
it made me mad mad mad
when I read the words that it told me
when I read the words that it told me
it made me sad sad sad
but I still love you so
I can’t let you go
I love you
oh baby I love you
I love you
oh baby I love you
oh oh oh oh oh oh
every breath I take
oh oh oh oh
ohh every move I make
oh baby please don’t go
Ah ah ah ah ah aye
you hurt me to my soul
oh oh oh oh
you hurt me to my soul
oh oh oh oh
darling please don’t go
when I read the letter you sent me
it made me mad mad mad
when I read the news that it told me
it made me sad sad sad
but I still love you so
and I can’t let you go
I love you
oh baby I love you
„Co ona ze mną wyprawia? No co?! To
tylko dotyk jej zwinnych palców i niewinne spojrzenie, niby nic takiego. Kurwa,
w takim czasie to nawet Elyssa nie potrafiła mnie doprowadzić do takiego stanu
podniecenia. Niby nie powinienem ze względu na to, że jestem starszy od niej
oraz żonaty. I druga sprawa, to to że szanuję Page’a, a nie chciałbym sobie u
niego przejebać, bo może dzięki znajomości z Rain uda nam się pokoncertować
razem. To byłoby coś.
- Jeśli nie przestaniesz tak na mnie patrzeć i
mnie dotykać to będę zmuszony wziąć to co chcę już tutaj – powiedziałem jej na
ucho lekko przegryzając jego płatek. Musiałem trochę ostudzić jej zapał i swój
przy okazji też, bo na serio mogłoby się to skończyć już w tej taksówce. A ona
na to nie zasługuje. Należy jej się coś więcej od życia niż szybki seks na
tylnych siedzeniach taksówki.
Kurwa, Perry… starzejesz się czy
co?”
Gdy
dotarliśmy pod DoubleTree wysiedliśmy szybko z auta, Joe podał kierowcy banknot
i starając zachować pozory weszliśmy do lobby hotelu. Wszystko było tutaj takie
luksusowe, z przepychem. Aż nie mogłam oderwać wzroku od wspaniałych
kryształowych żyrandoli, kiedy poczułam rękę w pasie.
- Winda czeka – oznajmił Joe, po czym sami weszliśmy
do środka. Dochodziła północ, a hotelowy parter świecił pustkami, aż dziwne.
Jak
tylko drzwi się zasunęły za nami, Perry oparł się o ściankę i przyciągnął mnie
do siebie za poły ramoneski. Przywarłam ustami do jego ust i zaczęłam się
odważnie ocierać o jego biodra swoimi. Nawinął sobie moje włosy na rękę i
odciągnął moją głowę robiąc sobie łatwy dostęp do mojej szyi. Sapałam z
podniecenia, gdy składał na niej pocałunki raz delikatne, a raz łapczywe.
- Love in an elevator – wymruczał między
pocałunkami.
Winda się zatrzymała, a ja oderwałam się od
niego niechętnie. Oczy błyszczały mu z podniecenia, na sam ten widok robiłam
się mokra. Wyszłam przodem kusząco kręcąc biodrami, skręciliśmy i dotarliśmy na
sam koniec korytarza. Po wejściu do pokoju kopniakiem zatrzasnął drzwi i
przyparł mnie do nich całując namiętnie. Ściągnął ze mnie skórę i od razu
koszulkę, po czym przeniósł swoje usta na mój dekolt. Ja na oślep ściągałam z
niego kurtkę i koszulkę i gdy skończyłam wplotłam swoje palce w jego włosy,
oddawałam mu pocałunki z pasją, a jeśli obok nas wybuchłby pożar nic byśmy nie
zauważyli. Przenieśliśmy się do świata, gdzie inne bodźce w ogóle do nas nie
docierały.
Podniósł
mnie i oplotłam swoimi nogami jego biodra nie przestając całować. Skierowaliśmy
się do wielkiego łóżka na podwyższeniu, rzucił mnie na nie i podziwiał moją
osobę. Po chwili zaczął zdejmować moje buty i razem ze spodniami pozbył się też
bielizny. Leżałam przed nim kompletnie obnażona i nawet się nie wstydziłam.
Spoglądałam tylko na niego oddychając ciężko, on widząc mnie taką uśmiechał się
łobuzersko i sięgnął do zapięcia swoich spodni.
- Pozwolisz…? – podniosłam się i klęknęłam
przed nim. Odpinałam powoli guzik za guzikiem i wraz ze spodniami zsunęłam
także jego bokserki. W końcu mogłam zobaczyć go w całej okazałości. Spojrzałam
w górę i oblizałam górną wargę, pogłaskał mnie po włosach. Zrobiłam kilka
posuwistych ruchów dłonią, a on pociągnął mnie w górę, dał mocnego klapsa w
pośladek i popchnął na łóżko. Rozchylił mi nogi i przytrzymując je zaczął tak
wprawnie operować językiem, że po chwili cała płonęłam i jęczałam głośno. Będąc
już u szczytu nagle przestał i pocałował mnie przekazując mój smak w usta.
Gładził całe moje ciało patrząc na nie prawie że z nabożną czcią.
- Ja nie… nie… - nagle skrępowało mnie to, że
byłam dziewicą. Jakoś głupio było mi o tym teraz mówić, a krwisty rumieniec
pokrył najpierw mój dekolt i powoli przechodził przez szyję, aż do policzków.
Joe patrzył na to zafascynowany.
- Spokojnie, maleńka. Powoli – stopniowo i
delikatnie zagłębiał się we mnie, aż poruszył się po raz ostatni, a z mojego
oka pociekła pojedyncza łza.
-
Już dobrze… jest już dobrze – wysunął się i ponownie wszedł – O tak, nie
przestawaj!
Moje
jęki chyba go zachęciły, bo robił to coraz szybciej i szybciej. Nie wiedziałam,
że to może być aż tak przyjemne. Drapałam go po plecach, zostawiając szramy po
moich paznokciach. Po chwili kazał mi się podnieść i wziął mnie tym razem od
tyłu. Gdy się we mnie wbił krzyknęłam głośno, a on znów dał mi klapsa.
- Cicho – upomniał mnie. Chwycił moje włosy w
jedną dłoń zaplatając je sobie wokół niej, a drugą oparł mi w talii i ponowił
swoje prowadzenie nas na szczyt.
Kiedy
czułam, że koniec jest zbyt bliski nie mogłam się powstrzymać od pojękiwania.
Nie mogłam! I wybuchłam zaciskając się wokół niego, jęcząc i nieskładnie
skandując jego imię. Czułam się jakbym miała za chwilę odlecieć, zemdleć. Było
mi tak dobrze, a on kilka pchnięć później wydał gardłowy jęk i łapiąc mnie za
biodra przytrzymał przy sobie. Chwilę później się wysunął i położył, a ja
padłam obok niego w ogóle nie kontaktując z rzeczywistością. Tak jak się
położyłam, tak zasnęłam niezdolna nawet pomyśleć o tym co się przed chwilą
stało.
czwartek, 26 czerwca 2014
ROZDZIAŁ 3
- Istne szaleństwo! – krzyczał Steven Tyler
patrząc na swoją publikę. – Jesteście niesamowici, a teraz ostatnia piosenka na
tym koncercie. Nowy Jork, jesteście gotowi?!
Publiczność
zawrzała, co jedynie nakręciło wokalistę i pozostałych członków Aerosmith. Bisem
zostało „Dream On”, gdy zabrzmiały pierwsze takty piosenki w moich oczach
pojawiły się łzy. To był taki piękny utwór. Tak bardzo przypominał mi tatę, on
zawsze powtarzał mi żebym nie przestawała marzyć.
Człowiek,
który przestaje marzyć - umiera.
Joe grał po kolei chwyty i
rozglądał się po ludziach. Co innego miał robić, skoro ten utwór znał już
dosłownie na pamięć? Najwidoczniej wszyscy się świetnie bawili, śpiewali i w
ogóle. Uśmiechy było widać wszędzie. Tylko jedna dziewczyna miała smutny wyraz
twarzy. Płakała. To była ONA! Ta z holu, ta z pokoju, ona. Jednak ten młody
miał rację, była zjawiskowa. Łzy w oczach dodawały jej uroku i takiego
dziecinnego wyrazu.
Niewinność.
To słowo nasuwało mu się na myśl,
gdy na nią patrzył. Po prostu nie mógł oderwać od niej wzroku. Nagle ona
spojrzała na niego. A on oniemiał. Poczuł jakby jakiś elektryzujący prąd
przeszedł przez całe jego ciało. Posłał jej uśmiech i odwrócił wzrok, bo
jeszcze chwila podziwiania jej skończyłaby się tym, że zapomni jak się gra. Kurwa,
stanął mi – pomyślał Perry.
Spojrzał
na mnie. Uśmiechnął się do mnie. Czułam jakbyśmy nie byli na wielkim koncercie
z tysiącami ludzi, tylko gdzieś w zamkniętym pomieszczeniu we dwoje. Takie
przyjemne dreszcze przechodziły mnie w tym momencie. Koncert dobiegł już końca,
zespół pożegnał się z publicznością i zszedł ze sceny. To teraz czas na kolejną
rozrywkę, aż zaczęło mi szaleńczo walić serce.
Podeszłam
do ochroniarza i pokazałam mu przepustkę. Obejrzał ją i wskazał kierunek, gdzie
mam iść. Szłam powoli, jakby jeszcze nie dowierzając gdzie się znajduję.
Kierowałam się po ludziach, którzy szli w jednym kierunku. W końcu dotarłam do
celu. Garderoba zespołu. Zapukałam.
Cisza.
Nagle
otwiera mi sam pan Steven Tyler uśmiechając się od ucha do ucha, przytulał
jakąś szczęśliwą fankę, która wisiała mu na szyi.
- Prosimy, prosimy.
Weszłam
nieśmiało do środka i poprawiłam włosy. Wszystkie spojrzenia spoczęły na mnie.
Czułam się obiektem zainteresowania każdego. Zagryzłam nerwowo wargę
spoglądając po ludziach. W końcu dotarłam spojrzeniem tam, gdzie zamierzałam. W
rogu pomieszczenia stał on.
Joe
Perry.
Patrzył
na mnie z błyskiem w oku. Uśmiechnęłam się szerzej.
- Widzę, że coś tu się kroi. Idź kochanie,
idź. Zrób mi tą przysługę i się nim jakoś zajmij – powiedział Steven pchając
mnie w stronę gitarzysty.
Niezdarnie
stanęłam przed Joe. Cholera, z takiej odległości jest jeszcze lepszy.
Nie wierzył. Po prostu nie wierzył,
że ona stoi przed nim jakieś pół metra. Jej urok osobisty zwalał go z nóg,
dosłownie.
- Cześć – powiedział cicho.
- Hej – odpowiedziała z nieśmiałym uśmiechem.
Piękny, melodyjny głos. Zastanawiał
się czy było w niej coś niedoskonałego, bo jak na razie nic takiego nie
dostrzegał.
- Jak ci się podobał koncert? – próbował jakoś
zacząć rozmowę.
- Oh, było wspaniale. Lepiej niż mogłam sobie
wyobrazić.
Tym razem to on się uśmiechnął,
dziewczyna na ten widok tylko zagryzła wargę i spłonęła rumieńcem. Jaka ona
słodziutka – skwitował w myślach Joe.
- Jestem Rain – wyciągnęła do niego drobną
dłoń, na paznokciach nie miała lakieru. Elyssa uwielbia sztuczne paznokcie.
- Joe, ale to już wiesz – starał się
zażartować.
Zamknął jej kruchą dłoń, w swojej
już wymęczonej przez koncert i spojrzeli sobie w oczy. W tym momencie jakby
czas się dla nich zatrzymał. Nie widzieli nic poza sobą.
- …ale Elyssa powiedziała, że on… - gdy
Perry’ego dobiegł strzęp tego jednego zdania nagle oprzytomniał. Stary, jesteś
żonaty i w dodatku ta mała jest od ciebie dużo młodsza! – powiedział sam do
siebie.
Rain jakby speszona odsunęła się od
niego i spojrzała na pozostałych.
- Strasznie mi kogoś przypominasz, skarbie.
Możesz mnie oświecić? – dopytywał Steven.
- Na to już chyba za późno – dogryzł mu Joe,
reszta próbowała się nie zaśmiać. Rain tak samo.
- Ja… - Joe dostrzegł, że ciężko było jej z
odpowiedzią więc postanowił wkroczyć w sytuację.
- Zabiorę stąd Rain, zamęczysz ją, a masz kogo
przecież – wskazał głową na chętną brunetkę stojącą obok wokalisty, który jakby
się opamiętał i zabrał ją do łazienki.
Jak
dobrze, że Joe postanowił coś powiedzieć dla zmiany tematu. Myślę, że to nie
był najlepszy pomysł, żeby powiedzieć im kogo przypominam.
Gdy
Perry gadał do Tylera położył mi dłoń na plecach, a ja zesztywniałam. Serce
zaczęło mi szybciej bić, a on tylko mnie lekko dotknął! Po chwili wyprowadził
mnie stamtąd i wyszliśmy na zewnątrz. Mogłam odetchnąć świeżym powietrzem i
wróciła mi też zdolność racjonalnego myślenia. Choć w takim towarzystwie w
ogóle trudno będzie mi jakkolwiek myśleć.
- Przepraszam cię za niego, po dragach nie wie
o czym dokładnie mówi – szliśmy wolno w nieznanym kierunku.
- Nic się nie stało.
- Będziesz zła jak ja cię popytam o kilka
rzeczy? – uśmiechnął się.
- O ile nie będziesz tak niedelikatny jak twój
kolega – odwzajemniłam jego wspaniały uśmiech.
Usiedliśmy
na jakieś ławce w totalnym środku miasta i dziwiłam się, że nie ma tutaj
tłumów. Ale to przynajmniej pozwoli nam swobodnie porozmawiać.
- Hmm… ile masz lat?
- Osiemnaście skończone 25 września.
Zlustrował
mnie całą wzrokiem.
- Jakby przymknąć jedno oko to może tyle bym
ci dał – uśmiechając się trąciłam jego nogę kolanem. – No co? Moja wina, że dla
mnie wyglądasz na co najmniej 20?
- Jak dobrze to słyszeć – wywróciłam oczami.
- Dobra, następne – chwilę się zamyślił. –
Masz jakieś pasje, zamiłowania do czegoś?
Westchnęłam
cicho.
- Uwielbiam robić zdjęcia oraz być
fotografowana, to jest coś co kocham. Gdy robię komuś zdjęcie czuję, że w
jednej klatce zamykam uzewnętrznione w tej właśnie sekundzie emocje. Właśnie
dlatego lubię robić zdjęcia na koncertach i w niezobowiązującym miejscu, jak
zwykły park czy, gdy idę przez miasto. Ludzie nie kryją się wtedy z okazywaniem
wszelkich emocji. A kiedy staję przed obiektywem to mogę być sobą, pokazać moją
naturę i to co w tej chwili czuję. Fakt, są chwile gdy muszę dostosować się do
wymagań, ale zwykle tego nie robię i na zdjęciach widać więcej niż mogłabym
powiedzieć. Szczególnie w oczach, one są zwierciadłem duszy – spojrzałam na
Joe. – Matko kochana, przepraszam cię! Rozgadałam się niepotrzebnie, wybacz mi,
tak mam, gdy mówię o czymś co kocham…
Patrzyłam
na niego przepraszającym wzrokiem zagryzając wargę. On spoglądał na mnie
zaintrygowany.
- Nie, nie. Dobrze, że się tak rozgadałaś.
Widać, że naprawdę wkładasz wiele serca w to co robisz. I tak powinno być, masz
to samo co ja z muzyką.
- Chciałabym grać na jakimś instrumencie jak
wujek Jimmy na przykład. I zwalać z nóg swoimi solówkami miliony ludzi na całym
świecie… - urwałam nagle. – Wybacz, powiedziałam zbyt wiele.
Pokręcił
głową z delikatnym uśmiechem.
- Nic się nie stało, nie pytam dalej – położył
mi dłoń na kolanie.
Zadrżałam
czując ciepło jego dłoni, odetchnęłam powoli.
- Zimno ci? – zdjął swoją ramoneskę i mnie w
nią ubrał. Pachniała tytoniem, męskimi perfumami i czymś tak zniewalającym, że
zakręciło mi się w głowie.
- Dziękuję – szepnęłam szczelniej się
owijając.
Przez
chwilę zastanawiał się nad czymś, po czym przysunął mnie do siebie i objął
ramieniem. Ostrożnie oparłam mu głowę na ramieniu. Dla postronnego obserwatora
wyglądaliśmy jak normalna para, lecz gdyby przyjrzeć się dokładniej, to tak nie
było.
- Lepiej już? – wymruczał cicho.
- O wiele – podniosłam głowę i zwróciłam twarz
ku niemu. Mogłam policzyć wszystkie malutkie plamki na jego tęczówkach, był tak
niepokojąco blisko.
Zdążyłam
mrugnąć, a jego wargi spoczęły na moich delikatnie je pieszcząc. Jęknęłam cicho
i objęłam go za szyję. Pocałunek robił się coraz bardziej namiętny, a nasze
ciała były coraz bliżej siebie. Jak on całował… nie sposób było porównać jego
usta z innymi. Było mi w tym momencie tak dobrze.
Lecz
nagle uświadomiłam sobie, gdzie jestem i kto mnie całuje. Odsunęłam się od
niego i spojrzałam przestraszona, siedziałam mu na kolanach, do cholery! Jak to
zrobiłam?
- My… nie… - dukałam nieskładnie wstając na
nogi ignorując to, że miałam je jak z waty.
Patrzył
na mnie oczami, które dosłownie płonęły z pożądania. Ich kolor przypominał dwunastoletnią
whisky. Zaparło mi dech w piersi.
- Ty masz… żonę – powiedziałam cicho, ale
wystarczyło, żeby on się opamiętał, a ogień w oczach zdołał powoli zgasnąć.
- O kurwa, Elyssa… wybacz mi, Rain. Poniosło
mnie – tłumaczył się.
- Joe, to nie jest tylko twoja wina.
Spokojnie, nic takiego się nie stało – uspokajałam go.
Wziął
kilka głębokich wdechów i spojrzał na mnie już normalnie, nie tak jak wtedy.
- Jasne, wszystko jest okej. Chodź, odprowadzę
cię do hotelu. To niebezpieczne miasto – ruszyliśmy w stronę naszego miejsca
noclegu, które było jakieś kilka ulic przed nami.
- Dziękuję za dzisiejszy koncert, było
naprawdę fantastycznie – powiedziałam do Joe, gdy stanęliśmy pod drzwiami
mojego pokoju.
- Cała przyjemność po mojej i zespołu stronie,
naszą dewizą jest zapewnianie rozrywki – uśmiechnął się.
Odwzajemniłam
jego uśmiech i przytuliłam go mocno. Trwaliśmy tak dłuższą chwilę, bo żadne z
nas nie było skłonne się od siebie oderwać. W końcu pocałowałam go przelotnie w
policzek i otworzyłam drzwi do siebie.
- Dobranoc, Joe – powiedziałam cicho
spoglądając ostatni raz w jego piękne oczy.
- Dobranoc, Rain – odpowiedział.
Weszłam
do środka i przymknęłam delikatnie drzwi. I to by było na tyle jeśli chodzi o
dzisiejszy dzień. Jakaś malutka cząstka mnie czuła, że w ten sposób zraniłam
jakoś tatę. Przecież on był żonaty, nie powinnam się na to godzić.
- Tatusiu, wybacz mi… - szepnęłam i padając na
kolana rozpłakałam się.
Subskrybuj:
Posty (Atom)