niedziela, 29 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 4

  - Kto się dobija o tak wczesnej porze? – Perry zwlekł się z łóżka i szedł otworzyć drzwi. Dochodziła dziewiąta nad ranem, nie aż tak wcześnie.
Otworzył, a jego oczom ukazał się ów młodzieniec z wczorajszej sytuacji. Trzymał w dłoniach paczkę owiniętą w szary papier i przewiązany wstążką. Wyciągnął ją w jego kierunku.
 - Do pana Joe Perry’ego.
 - Do mnie? – chwycił niepewnie pakunek i bez słowa zamknął mu drzwi przed nosem, przypominając sobie jego wczorajsze zachowanie.
Położył paczkę na stole i zastanawiał się czy to nie przypadkiem jakaś bomba. Przyjrzał się dokładniej. Nie wyglądała podejrzanie – schludne opakowanie, przewiązane krwiście czerwoną wstęgą. Otworzył ją i jego oczom ukazała się jego skórzana kurtka, a na niej krótki liścik.

„Gdy dostaniesz tą paczkę mnie tu już nie będzie. Jeszcze raz dziękuję za spełnienie jednego z moich marzeń – zobaczenie was na scenie. Nasz późniejszy spacer będę wspominać niezwykle ciepło. Nie szukaj mnie, to tylko skomplikuje wszystko.
Żegnaj, Rain.”

Obok podpisu był ślad odciśniętych ust w czerwonej szmince. Blankiecik pachniał wanilią.
 - Oh słodka dziewczyno, jak ja mam teraz o tobie zapomnieć? – zadręczał się gitarzysta.

*
Minął już jakiś dobry miesiąc od mojego wypadu do Nowego Jorku. Przez ten czas trudno było mi wrócić do normalnego życia, bo co jak co ale tego tak łatwo nie uda mi się zapomnieć. Smaku, zapachu i faktury jego ust… o nie! Znów wracam pamięcią do tamtej zimnej wrześniowej nocy. Wyjdzie mi to tylko na złe. Śmiesznie zachowuje się wujek Jimmy, który za wszelką cenę próbował dociec co takiego stało się po koncercie. Przekupywał mnie nawet wakacjami w Japonii. Nic z tego, nie może się o tym dowiedzieć. To nie jest człowiek, któremu powierza się takie rzeczy. Przy najbliższej okazji „przez przypadek” wypaplałby to komuś ważnemu. A plotki szybko się rozchodzą.
Jak w każdy normalny piątek wieczór stałam w kuchni i coś piekłam. Uwielbiam to robić, a potem siedzieć w salonie przed telewizorem i jeść wraz z wujkiem. Dobraliśmy się pod tym względem. Tylko w sensie jedzenia, bo on nawet kanapki zrobić nie umie bez zabrudzenia całej kuchni. Sprawdzałam w piekarniku właśnie jak rosną babeczki czekoladowe, gdy dobiegł mnie głos kogoś obcego w domu. Jimmy kogoś dzisiaj przyjmuje? Jak ja wyglądam?! Czarna koszulka była biała od mąki, jeansy jakoś przetrwały. Wyjrzałam z kuchni ciekawa kto nas odwiedził. W locie chwyciłam ścierkę i wycierałam nią dłonie.
 - Wujku Jimmy, kto przy…? – urwałam, gdy spojrzałam na gościa.
Joe Perry stał sobie jak gdyby nigdy nic pośrodku salonu! Zwrócił twarz ku mnie i zareagował tak samo, wielkim zdziwieniem. Czułam całą sobą jego obecność, jakby nie dzieliła nas żadna odległość. Tak jak wtedy. Na ławce. Stop!
 - Cześć – powiedziałam uśmiechając się nieśmiało.
 - Dobry wieczór, Rain.
Uśmiechnął się zakłopotany.
 - Aha, dobra, rozumiem – krępującą ciszę przerwał Page spoglądając na nas oboje. – Nie wiem czy chcę wiedzieć o co chodzi…
Kręcił głową z idiotycznym wyrazem twarzy. Prychnęłam śmiechem.
 - Wybacz, gdybyś teraz widział siebie. Co cię sprowadza Joe w nasze skromne progi? – posłałam mu uśmiech.
 - Oddawałem mu tylko gitarę, nigdy nie mogę go złapać w wytwórni. Chowasz się przede mną czy co?
 - A żebyś wiedział, że tak! W wózkach sprzątaczek sobie jeżdżę, takie hobby poza koncertowaniem i szturchaniem różnych dziwnych rzeczy patykiem.
Wywróciłam oczami i wróciłam do kuchni wyjąć wypieki z pieca. Postawiłam blachę na desce i aż się oblizałam. Tak cudownie pachniały!
 - Mmm, co to za piękne aromaty? – spytał Joe wchodząc do kuchni, od razu wydała się o połowę mniejsza. Czy jego obecność zawsze musi burzyć mój wewnętrzny spokój?
 - E tam, zwykłe czekoladowe babeczki.
 - Na pewno nie takie zwykłe, wyglądają znakomicie.
Zarumieniłam się lekko.
 - Dziękuję bardzo.
Spojrzałam na niego, a on jakby się nad czymś zastanawiał.
 - Masz ochotę na drinka? Zignoruję fakt, że jesteś niepełnoletnia – powiedział udając powagę.
Zachichotałam nerwowo. Czy on właśnie zaprosił mnie… na drinka? Mam to traktować jako spotkanie czysto po znajomości czy jako coś więcej? Głupia, on ma żonę! – przypomniał cichy głosik w mojej głowie. Fakt, dlaczego ciągle o tym zapominam?
 - Jasne, że tak. Poczekasz, ja tylko szybko się przebiorę? Bo moja bluzka nie nadaje się na żadne wyjście – wskazałam na ślady od mąki. I to był błąd, bo nie mógł oderwać wzroku od moich piersi. Wyszłam z kuchni i popędziłam na górę.
Zmieniłam tylko koszulkę, ubrałam swoją tym razem ramoneskę i wcisnęłam martensy na stopy. Po przelotnym spojrzeniu w lustro zbiegłam z powrotem na dół. Akurat się z czegoś śmiali.
 - Powiecie mi? Ja też chcę się pośmiać – objęłam wujka za szyję, on nagle spoważniał i pokręcił głową. – Będziesz czegoś chciał, zobaczysz. Idziemy?
Zwróciłam się do Perry’ego. Pokiwał głową i wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Jimmym. Chyba nie chcę wiedzieć o co poszło i kto komu przygadywał.
 - Odstaw moją malutką o odpowiedniej godzinie – wtulił mnie w siebie wujek. – Żebym się nie musiał martwić jeszcze bardziej, to i tak cud, że cię z nim puszczam, młoda damo.
Wywróciłam oczami na te słowa.
 - Marudzisz, jestem dorosła przecież – wydostałam się z niedźwiedziego uścisku i ruszyliśmy ku drzwiom wyjściowym. – Wrócę za tydzień!
 - Tak, tak. Już wróciłaś, fajnie było? – dogryzał mi Jimmy.
Zbyłam go bez słowa i Joe zaprowadził mnie do samochodu. Po chwili ruszyliśmy z pod domu z piskiem opon.
 - Teraz już rozumiem – powiedział włączając radio.
Rzuciłam mu zdezorientowane spojrzenie.
 - Wspomniałaś o wujku grającym solówki dla milionów fanów, teraz rozumiem.
 - Aaaa, jednak się wydało – rozłożyłam się wygodniej w fotelu. Sinatra otulał mnie swym głosem niczym szalem, uwielbiałam jego twórczość.

Fly me to the moon 
Let me play among the stars 

Let me see what spring is like 
On Jupiter and Mars 

In other words, hold my hand 
In other words, baby kiss me 

Fill my heart with song and
Let me sing for ever more 
You are all I long for 
All I worship and adore 

In other words, please be true 
In other words, I love you

Nuciłam cicho wraz z Frankiem aż do zakończenia piosenki. Słysząc jakąkolwiek muzykę odcinałam się od rzeczywistości. Tym razem też tak było.
 - Wybacz, poniosło mnie – powiedziałam uśmiechając się nieśmiało do Joe.
Zwrócił twarz ku mnie.
 - Możesz tak robić kiedy chcesz.
- Lepiej patrz na drogę – odpowiedziałam lekko speszona.
Uśmiechając się łobuzersko zwrócił wzrok przed siebie. Po jakimś czasie dotarliśmy na miejsce.
 - Powiedziałbyś wcześniej, gdzie jedziemy to ubrałabym się ładniej! – spojrzałam na niego z wyrzutem.
Niestety nie byłam przygotowana na ekskluzywny klub, gdzie wszyscy są elegancko bądź po prostu odpowiednio ubrani. Dłoń Joe wylądowała na moim kolanie, serce podskoczyło mi w piersi.
 - Wyglądasz ślicznie, nie myśl nawet inaczej. Idziemy tam i będziemy się świetnie bawić w swoim towarzystwie, tak?
Pokiwałam głową i wysiadłam z auta, następnie by dołączyć do niego pod drzwiami klubu. Ochroniarz wpuścił nas bez słowa, ale obdarzył mnie zbyt nachalnym spojrzeniem. Wolałam nie mówić o tym na głos, bo jeszcze wywiązałaby się z tego poważna awantura miedzy nim, a moim partnerem na dzisiejszy wieczór. Weszliśmy do środka, a Joe bez pomocy kogokolwiek przeszedł przez salę i zajął miejsce przy najbardziej osamotnionym stoliku.
 - Chyba nie chcemy by nam przeszkadzano, prawda? – spojrzał na mnie z uśmiechem.
 - Oczywiście, że nie – usiadłam naprzeciwko niego.
Przed nami pojawił się kelner.
 - Dla mnie whisky, a dla ciebie…? – spojrzenia Joe oraz kelnera zwróciły się w moją stronę.
 - Wódka z sokiem żurawinowym – powiedziałam głosem znawcy.
Gdy kelner się oddalił, Perry spojrzał na mnie z szerokim uśmiechem.
 - Nie przestajesz mnie zadziwiać.
 - Dlaczego? – spojrzałam na niego unosząc brew.
 - Zwykle kobiety kręcą się wokół Margarity bądź Martini.
 - Nie jestem taka jak inne – puściłam mu perskie oko uśmiechając się zawadiacko.
Wieczór zapowiadał się całkiem ciekawie.

Po jakiś trzech drinkach usłyszeliśmy delikatną muzykę jazzową. Joe spojrzał na mnie pytająco. Czy on…?
 - Zatańczymy? – wyciągnął ku mnie swoją dłoń.
Bałam się o swoje nogi, ale jak tu odmówić takiemu mężczyźnie? Wstałam z miejsca i podałam mu swoją dłoń. On okręcił mnie i przyciągnął do siebie, a potem zaczął się poruszać.
Jak on się poruszał!
Byłam zafascynowana z jaką pewnością prowadzi mnie przez parkiet. Wykonywał takie ruchy, że nie sposób było mu się nie poddać. Okręcił mnie raz jeszcze, po czym przyciągnął do siebie tak, że nasze twarze znalazły się blisko siebie. Zbyt blisko. Oddychałam ciężko spoglądając w jego oczy. On szukał w moich znaku pozwolenia. I tu chyba nie chodziło o pocałunek, była w tym głębsza prośba. O namiętność nie na jedną noc.
Złożyłam na jego ustach delikatny pocałunek. To był znak, a on to wyczuł. Piosenka dobiegła końca, a ja w końcu otworzyłam oczy. Czułam, że atmosfera między nami diametralnie się zmieniła. Wróciliśmy do stolika i nie mówiąc do siebie ani słowa dopijaliśmy drinki. Utrzymywaliśmy tylko między sobą kontakt wzrokowy. Non stop, bez przerwy. Odstawiłam szklankę na stolik.
 - Możemy już wracać? – spytał się mnie.
Kiwnęłam potwierdzająco głową i wstałam z fotela. Gdy wyszliśmy na zewnątrz spojrzałam w stronę zaparkowanego samochodu.
 - Przecież piłeś.
 - Wiem – wyciągnął rękę do góry widząc jadącą taksówkę.
Gdy kierowca się zatrzymał wcisnęliśmy się na tylne siedzenia. Joe podał adres hotelu, nawet nie miałam w tym momencie ochoty zastanawiać się, gdzie dokładnie jedziemy. Ważne, że on był obok. Z radia płynęła lubieżna piosenka Zeppelinów „D’yer Mak’er”. Wpatrując się w boczną szybę nagle poczułam rękę Perry’ego na kolanie, zadrżałam. Ale on sobie nic z tego nie robił tylko ciągnął swoją wędrówkę poprzez udo, głaszcząc je przez materiał spodni, by następnie przesunąć ją na wewnętrzną stronę nogi. Przezornie najpierw spojrzałam na kierowcę, który był zbyt zajęty jazdą, a potem na Joe. Miał lekko rozchylone wargi, a między zaciśniętymi zębami zauważyłam koniuszek języka. Oblizałam wargi i poruszyłam się niecierpliwie.
 - Mógłby pan trochę głośniej? – spytałam taksówkarza.
 - Nie ma sprawy, panienko – uśmiechnął się, spełnił moją prośbę i zaczął sobie pogwizdywać.
Też się uśmiechnęłam i spojrzałam ponownie na Joe. Przybliżyłam się nieco i tym razem ja położyłam rękę na jego udzie lekko je drapiąc poprzez materiał jeansów. Z niewinnym uśmieszkiem przesuwałam swoją dłoń coraz wyżej i wyżej, aż w końcu natrafiłam na twardą wypukłość jego rozporka. Zagryzłam dolną wargę i spojrzałam na niego wyzywająco. Siedzieliśmy tak w tym nieznośnym napięciu słuchając jęczącego Planta.
 - Twoi wujkowie to jednak umieją podniecić – zażartował Joe. – Oh piękna, jak ten tekst pasuje do sytuacji.
Powiedział te słowa, po czym zaczął mnie delikatnie kąsać po szyi i mruczeć do ucha słowa piosenki.

When I read the letter you wrote me
it made me mad mad mad
when I read the words that it told me
it made me sad sad sad
but I still love you so
I can’t let you go
I love you

oh baby I love you


oh oh oh oh oh oh
every breath I take
oh oh oh oh
ohh every move I make
oh baby please don’t go

Ah ah ah ah ah aye
you hurt me to my soul
oh oh oh oh
you hurt me to my soul
oh oh oh oh
darling please don’t go

when I read the letter you sent me
it made me mad mad mad
when I read the news that it told me
it made me sad sad sad
but I still love you so
and I can’t let you go
I love you
oh baby I love you

I jak ja mam wytrzymać na dupie w takiej sytuacji?! Doprowadza mnie on do szewskiej pasji, jeszcze nikomu się to nie udało. Na dalszy plan udało mi się zsunąć jego żonę, wujka Jimmy’ego i tatę. Byłoby to cholernie nie fair gdybym się teraz wycofała z tego wszystkiego, poza tym… ja nawet nie byłabym w stanie tego zrobić! Od pierwszego spotkania łaknęłam bliskiego kontaktu z nim i tym razem do tego dojdzie.

„Co ona ze mną wyprawia? No co?! To tylko dotyk jej zwinnych palców i niewinne spojrzenie, niby nic takiego. Kurwa, w takim czasie to nawet Elyssa nie potrafiła mnie doprowadzić do takiego stanu podniecenia. Niby nie powinienem ze względu na to, że jestem starszy od niej oraz żonaty. I druga sprawa, to to że szanuję Page’a, a nie chciałbym sobie u niego przejebać, bo może dzięki znajomości z Rain uda nam się pokoncertować razem. To byłoby coś.
 - Jeśli nie przestaniesz tak na mnie patrzeć i mnie dotykać to będę zmuszony wziąć to co chcę już tutaj – powiedziałem jej na ucho lekko przegryzając jego płatek. Musiałem trochę ostudzić jej zapał i swój przy okazji też, bo na serio mogłoby się to skończyć już w tej taksówce. A ona na to nie zasługuje. Należy jej się coś więcej od życia niż szybki seks na tylnych siedzeniach taksówki.
Kurwa, Perry… starzejesz się czy co?”
Gdy dotarliśmy pod DoubleTree wysiedliśmy szybko z auta, Joe podał kierowcy banknot i starając zachować pozory weszliśmy do lobby hotelu. Wszystko było tutaj takie luksusowe, z przepychem. Aż nie mogłam oderwać wzroku od wspaniałych kryształowych żyrandoli, kiedy poczułam rękę w pasie.
 - Winda czeka – oznajmił Joe, po czym sami weszliśmy do środka. Dochodziła północ, a hotelowy parter świecił pustkami, aż dziwne.
Jak tylko drzwi się zasunęły za nami, Perry oparł się o ściankę i przyciągnął mnie do siebie za poły ramoneski. Przywarłam ustami do jego ust i zaczęłam się odważnie ocierać o jego biodra swoimi. Nawinął sobie moje włosy na rękę i odciągnął moją głowę robiąc sobie łatwy dostęp do mojej szyi. Sapałam z podniecenia, gdy składał na niej pocałunki raz delikatne, a raz łapczywe.
 - Love in an elevator – wymruczał między pocałunkami.
 Winda się zatrzymała, a ja oderwałam się od niego niechętnie. Oczy błyszczały mu z podniecenia, na sam ten widok robiłam się mokra. Wyszłam przodem kusząco kręcąc biodrami, skręciliśmy i dotarliśmy na sam koniec korytarza. Po wejściu do pokoju kopniakiem zatrzasnął drzwi i przyparł mnie do nich całując namiętnie. Ściągnął ze mnie skórę i od razu koszulkę, po czym przeniósł swoje usta na mój dekolt. Ja na oślep ściągałam z niego kurtkę i koszulkę i gdy skończyłam wplotłam swoje palce w jego włosy, oddawałam mu pocałunki z pasją, a jeśli obok nas wybuchłby pożar nic byśmy nie zauważyli. Przenieśliśmy się do świata, gdzie inne bodźce w ogóle do nas nie docierały.
Podniósł mnie i oplotłam swoimi nogami jego biodra nie przestając całować. Skierowaliśmy się do wielkiego łóżka na podwyższeniu, rzucił mnie na nie i podziwiał moją osobę. Po chwili zaczął zdejmować moje buty i razem ze spodniami pozbył się też bielizny. Leżałam przed nim kompletnie obnażona i nawet się nie wstydziłam. Spoglądałam tylko na niego oddychając ciężko, on widząc mnie taką uśmiechał się łobuzersko i sięgnął do zapięcia swoich spodni.
 - Pozwolisz…? – podniosłam się i klęknęłam przed nim. Odpinałam powoli guzik za guzikiem i wraz ze spodniami zsunęłam także jego bokserki. W końcu mogłam zobaczyć go w całej okazałości. Spojrzałam w górę i oblizałam górną wargę, pogłaskał mnie po włosach. Zrobiłam kilka posuwistych ruchów dłonią, a on pociągnął mnie w górę, dał mocnego klapsa w pośladek i popchnął na łóżko. Rozchylił mi nogi i przytrzymując je zaczął tak wprawnie operować językiem, że po chwili cała płonęłam i jęczałam głośno. Będąc już u szczytu nagle przestał i pocałował mnie przekazując mój smak w usta. Gładził całe moje ciało patrząc na nie prawie że z nabożną czcią.
 - Ja nie… nie… - nagle skrępowało mnie to, że byłam dziewicą. Jakoś głupio było mi o tym teraz mówić, a krwisty rumieniec pokrył najpierw mój dekolt i powoli przechodził przez szyję, aż do policzków. Joe patrzył na to zafascynowany.
 - Spokojnie, maleńka. Powoli – stopniowo i delikatnie zagłębiał się we mnie, aż poruszył się po raz ostatni, a z mojego oka pociekła pojedyncza łza.
- Już dobrze… jest już dobrze – wysunął się i ponownie wszedł – O tak, nie przestawaj!
Moje jęki chyba go zachęciły, bo robił to coraz szybciej i szybciej. Nie wiedziałam, że to może być aż tak przyjemne. Drapałam go po plecach, zostawiając szramy po moich paznokciach. Po chwili kazał mi się podnieść i wziął mnie tym razem od tyłu. Gdy się we mnie wbił krzyknęłam głośno, a on znów dał mi klapsa.
 - Cicho – upomniał mnie. Chwycił moje włosy w jedną dłoń zaplatając je sobie wokół niej, a drugą oparł mi w talii i ponowił swoje prowadzenie nas na szczyt.

Kiedy czułam, że koniec jest zbyt bliski nie mogłam się powstrzymać od pojękiwania. Nie mogłam! I wybuchłam zaciskając się wokół niego, jęcząc i nieskładnie skandując jego imię. Czułam się jakbym miała za chwilę odlecieć, zemdleć. Było mi tak dobrze, a on kilka pchnięć później wydał gardłowy jęk i łapiąc mnie za biodra przytrzymał przy sobie. Chwilę później się wysunął i położył, a ja padłam obok niego w ogóle nie kontaktując z rzeczywistością. Tak jak się położyłam, tak zasnęłam niezdolna nawet pomyśleć o tym co się przed chwilą stało.

czwartek, 26 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 3

 - Istne szaleństwo! – krzyczał Steven Tyler patrząc na swoją publikę. – Jesteście niesamowici, a teraz ostatnia piosenka na tym koncercie. Nowy Jork, jesteście gotowi?!
Publiczność zawrzała, co jedynie nakręciło wokalistę i pozostałych członków Aerosmith. Bisem zostało „Dream On”, gdy zabrzmiały pierwsze takty piosenki w moich oczach pojawiły się łzy. To był taki piękny utwór. Tak bardzo przypominał mi tatę, on zawsze powtarzał mi żebym nie przestawała marzyć.
Człowiek, który przestaje marzyć - umiera.

Joe grał po kolei chwyty i rozglądał się po ludziach. Co innego miał robić, skoro ten utwór znał już dosłownie na pamięć? Najwidoczniej wszyscy się świetnie bawili, śpiewali i w ogóle. Uśmiechy było widać wszędzie. Tylko jedna dziewczyna miała smutny wyraz twarzy. Płakała. To była ONA! Ta z holu, ta z pokoju, ona. Jednak ten młody miał rację, była zjawiskowa. Łzy w oczach dodawały jej uroku i takiego dziecinnego wyrazu.
Niewinność.
To słowo nasuwało mu się na myśl, gdy na nią patrzył. Po prostu nie mógł oderwać od niej wzroku. Nagle ona spojrzała na niego. A on oniemiał. Poczuł jakby jakiś elektryzujący prąd przeszedł przez całe jego ciało. Posłał jej uśmiech i odwrócił wzrok, bo jeszcze chwila podziwiania jej skończyłaby się tym, że zapomni jak się gra. Kurwa, stanął mi – pomyślał Perry.

Spojrzał na mnie. Uśmiechnął się do mnie. Czułam jakbyśmy nie byli na wielkim koncercie z tysiącami ludzi, tylko gdzieś w zamkniętym pomieszczeniu we dwoje. Takie przyjemne dreszcze przechodziły mnie w tym momencie. Koncert dobiegł już końca, zespół pożegnał się z publicznością i zszedł ze sceny. To teraz czas na kolejną rozrywkę, aż zaczęło mi szaleńczo walić serce.
Podeszłam do ochroniarza i pokazałam mu przepustkę. Obejrzał ją i wskazał kierunek, gdzie mam iść. Szłam powoli, jakby jeszcze nie dowierzając gdzie się znajduję. Kierowałam się po ludziach, którzy szli w jednym kierunku. W końcu dotarłam do celu. Garderoba zespołu. Zapukałam.
Cisza.
Nagle otwiera mi sam pan Steven Tyler uśmiechając się od ucha do ucha, przytulał jakąś szczęśliwą fankę, która wisiała mu na szyi.
 - Prosimy, prosimy.
Weszłam nieśmiało do środka i poprawiłam włosy. Wszystkie spojrzenia spoczęły na mnie. Czułam się obiektem zainteresowania każdego. Zagryzłam nerwowo wargę spoglądając po ludziach. W końcu dotarłam spojrzeniem tam, gdzie zamierzałam. W rogu pomieszczenia stał on.
Joe Perry.
Patrzył na mnie z błyskiem w oku. Uśmiechnęłam się szerzej.
 - Widzę, że coś tu się kroi. Idź kochanie, idź. Zrób mi tą przysługę i się nim jakoś zajmij – powiedział Steven pchając mnie w stronę gitarzysty.
Niezdarnie stanęłam przed Joe. Cholera, z takiej odległości jest jeszcze lepszy.

Nie wierzył. Po prostu nie wierzył, że ona stoi przed nim jakieś pół metra. Jej urok osobisty zwalał go z nóg, dosłownie.
 - Cześć – powiedział cicho.
 - Hej – odpowiedziała z nieśmiałym uśmiechem.
Piękny, melodyjny głos. Zastanawiał się czy było w niej coś niedoskonałego, bo jak na razie nic takiego nie dostrzegał.
 - Jak ci się podobał koncert? – próbował jakoś zacząć rozmowę.
 - Oh, było wspaniale. Lepiej niż mogłam sobie wyobrazić.
Tym razem to on się uśmiechnął, dziewczyna na ten widok tylko zagryzła wargę i spłonęła rumieńcem. Jaka ona słodziutka – skwitował w myślach Joe.
 - Jestem Rain – wyciągnęła do niego drobną dłoń, na paznokciach nie miała lakieru. Elyssa uwielbia sztuczne paznokcie.
 - Joe, ale to już wiesz – starał się zażartować.
Zamknął jej kruchą dłoń, w swojej już wymęczonej przez koncert i spojrzeli sobie w oczy. W tym momencie jakby czas się dla nich zatrzymał. Nie widzieli nic poza sobą.
 - …ale Elyssa powiedziała, że on… - gdy Perry’ego dobiegł strzęp tego jednego zdania nagle oprzytomniał. Stary, jesteś żonaty i w dodatku ta mała jest od ciebie dużo młodsza! – powiedział sam do siebie.
Rain jakby speszona odsunęła się od niego i spojrzała na pozostałych.
 - Strasznie mi kogoś przypominasz, skarbie. Możesz mnie oświecić? – dopytywał Steven.
 - Na to już chyba za późno – dogryzł mu Joe, reszta próbowała się nie zaśmiać. Rain tak samo.
 - Ja… - Joe dostrzegł, że ciężko było jej z odpowiedzią więc postanowił wkroczyć w sytuację.
 - Zabiorę stąd Rain, zamęczysz ją, a masz kogo przecież – wskazał głową na chętną brunetkę stojącą obok wokalisty, który jakby się opamiętał i zabrał ją do łazienki.

Jak dobrze, że Joe postanowił coś powiedzieć dla zmiany tematu. Myślę, że to nie był najlepszy pomysł, żeby powiedzieć im kogo przypominam.
Gdy Perry gadał do Tylera położył mi dłoń na plecach, a ja zesztywniałam. Serce zaczęło mi szybciej bić, a on tylko mnie lekko dotknął! Po chwili wyprowadził mnie stamtąd i wyszliśmy na zewnątrz. Mogłam odetchnąć świeżym powietrzem i wróciła mi też zdolność racjonalnego myślenia. Choć w takim towarzystwie w ogóle trudno będzie mi jakkolwiek myśleć.
 - Przepraszam cię za niego, po dragach nie wie o czym dokładnie mówi – szliśmy wolno w nieznanym kierunku.
 - Nic się nie stało.
 - Będziesz zła jak ja cię popytam o kilka rzeczy? – uśmiechnął się.
 - O ile nie będziesz tak niedelikatny jak twój kolega – odwzajemniłam jego wspaniały uśmiech.
Usiedliśmy na jakieś ławce w totalnym środku miasta i dziwiłam się, że nie ma tutaj tłumów. Ale to przynajmniej pozwoli nam swobodnie porozmawiać.
 - Hmm… ile masz lat?
 - Osiemnaście skończone 25 września.
Zlustrował mnie całą wzrokiem.
 - Jakby przymknąć jedno oko to może tyle bym ci dał – uśmiechając się trąciłam jego nogę kolanem. – No co? Moja wina, że dla mnie wyglądasz na co najmniej 20?
 - Jak dobrze to słyszeć – wywróciłam oczami.
 - Dobra, następne – chwilę się zamyślił. – Masz jakieś pasje, zamiłowania do czegoś?
Westchnęłam cicho.
 - Uwielbiam robić zdjęcia oraz być fotografowana, to jest coś co kocham. Gdy robię komuś zdjęcie czuję, że w jednej klatce zamykam uzewnętrznione w tej właśnie sekundzie emocje. Właśnie dlatego lubię robić zdjęcia na koncertach i w niezobowiązującym miejscu, jak zwykły park czy, gdy idę przez miasto. Ludzie nie kryją się wtedy z okazywaniem wszelkich emocji. A kiedy staję przed obiektywem to mogę być sobą, pokazać moją naturę i to co w tej chwili czuję. Fakt, są chwile gdy muszę dostosować się do wymagań, ale zwykle tego nie robię i na zdjęciach widać więcej niż mogłabym powiedzieć. Szczególnie w oczach, one są zwierciadłem duszy – spojrzałam na Joe. – Matko kochana, przepraszam cię! Rozgadałam się niepotrzebnie, wybacz mi, tak mam, gdy mówię o czymś co kocham…
Patrzyłam na niego przepraszającym wzrokiem zagryzając wargę. On spoglądał na mnie zaintrygowany.
 - Nie, nie. Dobrze, że się tak rozgadałaś. Widać, że naprawdę wkładasz wiele serca w to co robisz. I tak powinno być, masz to samo co ja z muzyką.
 - Chciałabym grać na jakimś instrumencie jak wujek Jimmy na przykład. I zwalać z nóg swoimi solówkami miliony ludzi na całym świecie… - urwałam nagle. – Wybacz, powiedziałam zbyt wiele.
Pokręcił głową z delikatnym uśmiechem.
 - Nic się nie stało, nie pytam dalej – położył mi dłoń na kolanie.
Zadrżałam czując ciepło jego dłoni, odetchnęłam powoli.
 - Zimno ci? – zdjął swoją ramoneskę i mnie w nią ubrał. Pachniała tytoniem, męskimi perfumami i czymś tak zniewalającym, że zakręciło mi się w głowie.
 - Dziękuję – szepnęłam szczelniej się owijając.
Przez chwilę zastanawiał się nad czymś, po czym przysunął mnie do siebie i objął ramieniem. Ostrożnie oparłam mu głowę na ramieniu. Dla postronnego obserwatora wyglądaliśmy jak normalna para, lecz gdyby przyjrzeć się dokładniej, to tak nie było.
 - Lepiej już? – wymruczał cicho.
 - O wiele – podniosłam głowę i zwróciłam twarz ku niemu. Mogłam policzyć wszystkie malutkie plamki na jego tęczówkach, był tak niepokojąco blisko.
Zdążyłam mrugnąć, a jego wargi spoczęły na moich delikatnie je pieszcząc. Jęknęłam cicho i objęłam go za szyję. Pocałunek robił się coraz bardziej namiętny, a nasze ciała były coraz bliżej siebie. Jak on całował… nie sposób było porównać jego usta z innymi. Było mi w tym momencie tak dobrze.
Lecz nagle uświadomiłam sobie, gdzie jestem i kto mnie całuje. Odsunęłam się od niego i spojrzałam przestraszona, siedziałam mu na kolanach, do cholery! Jak to zrobiłam?
 - My… nie… - dukałam nieskładnie wstając na nogi ignorując to, że miałam je jak z waty.
Patrzył na mnie oczami, które dosłownie płonęły z pożądania. Ich kolor przypominał dwunastoletnią whisky. Zaparło mi dech w piersi.
 - Ty masz… żonę – powiedziałam cicho, ale wystarczyło, żeby on się opamiętał, a ogień w oczach zdołał powoli zgasnąć.
 - O kurwa, Elyssa… wybacz mi, Rain. Poniosło mnie – tłumaczył się.
 - Joe, to nie jest tylko twoja wina. Spokojnie, nic takiego się nie stało – uspokajałam go.
Wziął kilka głębokich wdechów i spojrzał na mnie już normalnie, nie tak jak wtedy.
 - Jasne, wszystko jest okej. Chodź, odprowadzę cię do hotelu. To niebezpieczne miasto – ruszyliśmy w stronę naszego miejsca noclegu, które było jakieś kilka ulic przed nami.

 - Dziękuję za dzisiejszy koncert, było naprawdę fantastycznie – powiedziałam do Joe, gdy stanęliśmy pod drzwiami mojego pokoju.
 - Cała przyjemność po mojej i zespołu stronie, naszą dewizą jest zapewnianie rozrywki – uśmiechnął się.
Odwzajemniłam jego uśmiech i przytuliłam go mocno. Trwaliśmy tak dłuższą chwilę, bo żadne z nas nie było skłonne się od siebie oderwać. W końcu pocałowałam go przelotnie w policzek i otworzyłam drzwi do siebie.
 - Dobranoc, Joe – powiedziałam cicho spoglądając ostatni raz w jego piękne oczy.
 - Dobranoc, Rain – odpowiedział.
Weszłam do środka i przymknęłam delikatnie drzwi. I to by było na tyle jeśli chodzi o dzisiejszy dzień. Jakaś malutka cząstka mnie czuła, że w ten sposób zraniłam jakoś tatę. Przecież on był żonaty, nie powinnam się na to godzić.
 - Tatusiu, wybacz mi… - szepnęłam i padając na kolana rozpłakałam się.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 2

 - Dream until your dream come true… - śpiewałam stojąc w samej bieliźnie przed lustrem. Dzisiaj wypadał mój lot do NY oraz koncert Toxic Twins. Cieszyłam się niezmiernie, może nie widać tego było na zewnątrz, ale w środku moje wnętrzności już dwa dni temu się ze sobą pomieszały. Nie mogę w to uwierzyć, zobaczę ich! Inni pewnie pomyślą, że skoro jestem córką słynnego muzyka to to jest moja codzienność. I tu się pomylą. Bo nie jest. Wbrew powszechnym plotkom nie spędzam swojego całego wolnego czasu na imprezach, zakupach i nie wiadomo czym jeszcze.
Moją pasją jest fotografia, nie ważne czy stoję przed aparatem czy za. Uwielbiam to robić i z tym wiążę swoją przyszłość. Wujek Jimmy na pewno mi w tym pomoże, wspiera mnie we wszystkim czego się imam. Pomijając moment, gdy chciałam wyjechać do Los Angeles i zostać striptizerką w Whisky A Go Go. Nie wiem co mnie wtedy napadło…
Wcisnęłam na siebie jakieś spodnie, koszulkę i koszulę oraz skacząc po całym pokoju jak opętana próbowałam ubrać martensy. Chwyciłam plecak z rzeczami i tyle mnie było w domu. Z Jimmym żegnałam się wcześniej, bo miał jakieś spotkanie na mieście. Przetransportowałam się na lotnisko metrem, bo nie miałam wcale tak daleko. Droga do Wielkiego Jabłka powinna nam zająć jakieś 2 godziny, miałam blisko.

Gdy wystartowaliśmy w górę sprawdziłam raz jeszcze czy wzięłam wszystkie potrzebne dokumenty. Wczoraj przeżyłam nie mały szok, gdy manager Jimmy’ego dając mi mój bilet do raju, przekazał jeszcze informację o zarezerwowanym dla mnie pokoju w hotelu Ritz. Że co takiego? Ja tam? Cóż, nie żeby mi się to nie podobało, ale tak dziwnie mi z tą myślą. Ale dość zamartwiania się, nie warto. Czas pomyśleć o nadchodzącym spotkaniu z panem Perrym. Na samo wspomnienie tego nazwiska na usta wpełzł mi tak zmysłowy uśmiech, że steward który podawał mi wodę się zaczerwienił.
Zabawę czas zacząć.
*
 - Przepraszam…? O, dzień dobry. Moje nazwisko Bonham, chciałam potwierdzić rezerwację pokoju.
Około trzydziestoletnia blondynka stojąca za ladą w lobby zmierzyła mnie wzrokiem. No tak, do ich hotelu zwykle nie przychodzili tacy ludzie jak ja.
 - Tak, tak. Już, proszę o dowód tożsamości – teraz cała ta procedura sprawdzania czy czasem nie podaję się za samą siebie, o matko.

 - Tak, tak. Już, proszę o dowód tożsamości - powiedziała kobieta za kontuarem.
 - Niezła laska z tej recepcjonistki – stwierdził Steven oglądając ją zza szkieł swoich okularów. Przyjechali właśnie na miejsce i jedyne o czym marzył każdy z członków zespołu to położyć się i zdrzemnąć choć chwilę.
 - Tyler, trzymaj swojego chuja na wodzy – upomniał go jego przyjaciel.
Stali między recepcją, a windami i czekali aż Tim załatwi wszystkie formalności. Joe spojrzał na Stevena, który właśnie w tym momencie posyłał swój firmowy uśmiech tej blondynce. Spłonęła rumieńcem.
 - Widzisz? Podobam jej się!
 - Z kim ja gram na jednej scenie? – spytał sam siebie Perry. Do jego nozdrzy dotarł delikatny zapach wanilii, tak piękny, że odwrócił się z ciekawości. Jego oczom ukazała się dość wysoka i bardzo zgrabna długowłosa brunetka biegnąca do windy. Poczuł jak elektryzujący dreszcz przebiega przez jego ciało. Co jest kurwa? – pomyślał. Spojrzał raz jeszcze, ale jedyne co zobaczył to zamykające się drzwi windy i plecak dziewczyny z wyhaftowanymi białymi skrzydłami. Intrygujące.
 - Perry, chodź kurwa, bo będziesz w łazience spał! – krzyknął Steven.

Ledwo co zdążyłam do tej windy, nie patrzyłam na nic dookoła. Hotel rzeczywiście robił wrażenie. Otworzyłam drzwi i moim oczom ukazał się wspaniały pokój z wielkim łóżkiem oraz widokiem na Central Park.


Zastanawiam się czy gdzieś w jednym z pokoi tego hotelu nie zostało zrobione to zdjęcie rodziców i wujków, bardzo możliwe. Zostawiłam plecak na fotelu i położyłam się na łóżko. O, jakie wygodne! Mogłabym tu umrzeć. I chyba teraz to zrobię, znaczy się pójdę spać. Umierać to będę mogła dopiero po koncercie. Zadzwoniłam do lobby z prośbą, by mnie obudzono za dwie godziny wraz z czymś do zjedzenia i poszłam w kimono.

Puk, puk. To moja głowa?
 - Obsługa!
Oh, moje jedzenie. Wstałam i poszłam otworzyć drzwi. Młody chłopak wprowadził do pokoju wózek i uśmiechnął się z błyskiem zainteresowania w oku, gdy mnie zobaczył. Widocznie nie spodziewał się tutaj kogoś takiego. Dałam mu napiwek i posłałam najpiękniejszy ze swoich uśmiechów. Ten oczarowany mało co nie potknął się o własne buty, gdy wychodził… faceci. Zamknęłam za nim drzwi i zabrałam się do jedzenia.

 - Do widzenia, do widzenia – jeden z tych hotelowych chłopaczków wychodził właśnie z jednego z pokoi. Joe aż stanął zainteresowany o co chodziło. Widocznie ten chciał się komuś o tym pochwalić, bo przystanął przy gitarzyście i schował pieniądze do kieszeni.
 - Piękna dziewczyna, ciekawe kogo musi być córką żeby tutaj mieszkać. A ten uśmiech, była tam sama! Nie mogę uwierzyć, taka śliczna.
 - Jak wyglądała?
 - Wysoka brunetka z idealnym ciałem. Nic tylko nie wypuszczać z łóżka, a jakie piersi, nie mówiąc o tym seksownym tyłeczku. Te nogi to już widziałem gdzieś przy swoich uszach – rozmarzył się młody.
To ona, mieszka właśnie tam. Kilka pokoi od niego! Uspokój się, Perry – zganił się.
 - Ładnie to tak się wyrażać o kobietach? Co ty wiesz o takich sprawach? – spytał Joe z nonszalancją.
Ten jakby sobie nagle uświadomił z kim rozmawia.
 - Ja… ja… lepiej już… pójdę. Miłego dnia! – i tyle po nim zostało.
 - Doprawdy intrygujące co ta dziewczyna tutaj robi – mówił sam do siebie gitarzysta idąc do swojego apartamentu. – Kurwa, zajmij się ważnym koncertem, a nie jakąś dziewczyną.

Po posiłku, prysznicu i ogarnięciu się takim ogólnym stałam pośrodku pokoju i próbowałam wcisnąć na siebie obcisłe czarne spodnie. Gdy się z nimi uporałam, nałożyłam jeszcze koszulkę Aerosmith, martensy i koszulę flanelową taty. Byłam gotowa na spotkanie z moim marzeniem.

sobota, 21 czerwca 2014

ROZDZIAŁ 1

Hałas dobiegający z dołu stawał się coraz bardziej niepokojący. Powoli wyszłam z pokoju i zmierzałam po schodach w to miejsce. Zamiast czegoś strasznego, jak złodziej czy próba morderstwa zauważyłam tylko Jimmy’ego porządkującego swoje rzeczy. Westchnęłam ciężko.
 - Serio? O to było tyle hałasu? – powiedziałam cicho patrząc na niego.
 Podniósł głowę z nad albumu ze zdjęciami. Włosy miał na całej twarzy.
 - Wiesz, że nie umiem niczego robić po cichu – szepnął dziwnie poruszonym głosem. On… płakał?
 - Co ci się stało? – chwila i byłam przy nim wyrywając mu album z dłoni. Były tam różne zdjęcia: z rodziną, jako nastolatek, z ery Led Zeppelin. Jedno przykuło moją uwagę. Chwyciłam je delikatnie jakby miało za chwilę się rozlecieć.
Było zrobione w Nowym Jorku, na tarasie jakiegoś luksusowego hotelu, bo widać było za barierką Central Park. Do zdjęcia ustawili się Plant, Jimmy i moi rodzice. Wszyscy roześmiani, szczęśliwi i pewnie też naćpani. Tata tak czule obejmował mamę… żadne z nich nie było jeszcze świadome tego co miało się niedługo wydarzyć.
 - Piękne zdjęcie.
 - Moje ulubione, pamiętam jakby to było wczoraj. Pewnie pomyślisz, że jesteśmy tu na haju. Otóż nie, kochanie. To był moment, gdy twoja matka dowiedziała się że jest w ciąży. Z tobą.
Spojrzałam na wujka ze zdziwieniem.
 - Że co proszę?
 - Dokładnie tak, było cholernie zimno, ale ona nalegała żeby zrobić zdjęcie na tle tego parku zimą. Spójrz – odwrócił fotografię – 1 styczeń, 1963. Nie jestem pewien czy cię nawet i w Sylwestra nie spłodzili. Tego akurat nie pamiętam. Z tej nocy mam tylko jedno wspomnienie: Planta w SAMYCH kolorowych skarpetkach, nie pytaj dlaczego, bo sam nie wiem.
Zaczęłam się śmiać kreując sobie w głowie postać nagiego Roberta i tych skarpetach. Nie powiem, żeby mi się ta wizja nie podobała.
 - Oj wy i te wasze wyskoki po dragach – pokręciłam głową wstając z podłogi. – Jesteś głodny?
 - Tak.
Przygotowałam jakiś szybki obiad składający się z makaronu z sosem i usiedliśmy do stołu.
 - Znalazłem jeszcze jedno zdjęcie, twoje – uśmiecha się tajemniczo.
 - Co ja tam robię? Nie mów, że jakieś z kąpieli, gdy byłam mała – jęknęłam odkładając widelec.
Zaśmiał się.
 - Nie, nic z tych rzeczy. Z koncertu naszego, jak miałaś może z 11 lat i byłaś za kulisami. Stałaś tam taka drobniutka i niewinna, a dookoła ciebie same gwiazdy i nawet nie byłaś za bardzo tego świadoma. Znaczy się, znałaś ich twórczość i w ogóle, ale to była inna sytuacja. Czekaj – poszedł do salonu po zdjęcie. – Spójrz, tu masz Stonesów, za tobą stoi Paul McCartney, a tutaj…
 - Aerosmith?! – krzyknęłam trochę za głośno. – Stałam obok nich i o tym nie wiedziałam?! Boże, jaka ja byłam głupia… między Perrym, a Tylerem, matko.
Jimmy uniósł brew ku górze, a ja spłonęłam rumieńcem.
 - No co? Lubię ich piosenki… - powiedziałam speszona.
 - Tu chyba chodzi o coś więcej, hm?
 - Dobra, Perry jest niczego sobie – wykrztusiłam po chwili.
Klepnął mnie w ramię.
 - I tu cię mam.
Wstałam ze stołu i pozbierałam brudne talerze.
 - Czepiasz się, a właśnie… mają jakiś koncert w najbliższym czasie?
 - Nie mam pojęcia, musiałbym zadzwonić do Stevena. Zrobię to dzisiaj wieczorem, nie martw się.
Przytuliłam go mocno.
 - Dziękuję, jesteś najlepszy – szepnęłam i po chwili poszłam do siebie do pokoju.
*
Dalej nie mogę tego przeżyć. Być obok samego Joe Boskiego Perry’ego i nie być tego świadomym! Katastrofa. Akurat słuchałam Toys In The Attic, piosenka „Sweet Emotion” była niezwykle adekwatna do toku moich myśli, które zmierzały w coraz gorszym kierunku.
Joe, Joe, Joe… taki przystojny, seksowny i utalentowany. Ile on ma lat? Chyba przekroczył 30 dopiero. To nie jest tak źle, oj nie. 13 lat różnicy to nie jest wcale dużo, poza tym wiek nie ma znaczenia. Teraz tylko czekać, aż Page zadzwoni o ich koncert. Chętnie pójdę i tym razem spotkam się z nimi. Już świadomie.

 - Rain! Rain, obudź się! – czułam jak ktoś mnie szarpie za koszulkę.
 - Co się dzieje? Pali się czy co? – przecierałam oczy zaspana.
 Jimmy wywrócił oczyma.
 - Już cię nie interesuje spotkanie z Perrym?
Momentalnie oprzytomniałam.
 - Nie! Tak! Znaczy się… mów!
 - Dobrze trafiłaś, bo akurat za dwa dni mają koncert w Nowym Jorku. Madison Square Garden, załatwiłem ci bilet i wejściówkę za kulisy. Wystarczy, że pójdziesz to wszystko odebrać jutro do wytwórni.
Rzuciłam mu się na szyję i zaczęłam piszczeć.
 - Dziękuję, aaaaa! Jesteś cudowny!
Wtulał mnie w siebie i głaskał po plecach.
 - Spokojnie, no już. Bo za chwilę słuch stracę kompletnie – żartował.

Odsunęłam się od niego i wytarłam łzy z policzków. Dalej się głupio uśmiechałam i myślami byłam już daleko stąd. Jimmy wyszedł niezauważalnie z pokoju, jego krępowały niektóre uczucia. Był taki skryty czasami. Aż dziwne, że nigdy nie przyprowadził tu żadnej kobiety i oznajmił mi, że zostanie ona moją ciotką-opiekunką. Jednak może, gdy mnie nie było to on się z kimś spotykał. W końcu jest atrakcyjnym mężczyzną. Poza tym, no nie oszukujmy się… jest ROCKMANEM! Z Led Zeppelin! No kurwa, która by takiego nie chciała? Ja nie. To wujek Jimmy, bleeeeh.