- … i po prostu brakuje mi ciebie, tatusiu.
Każdego cholernego dnia i cholernej nocy! – rzuciłam pęk polnych kwiatów na grób.
Łzy bezsilnie spływały mi po twarzy mocząc koszulkę.
Minął
już rok. Okrągły rok od kiedy słynny perkusista Led Zeppelin John Henry Bonham
odszedł. Zostawił po sobie wiele.
Mniej
więcej w tym wszystkim byłam też ja.
Jego
„centrum wszechświata”, „lekarstwo na zło tego świata”, „księżniczka na białym
koniu”… jego „nieskalana niewinność”.
Tak.
Chodzi o mnie. Kochał mnie na ile tylko pozwalały mu jego demony. Gdyby tylko
żył… ale tego nie da się cofnąć.
Jeszcze
dwa lata temu nosiłby mnie na rękach po całym domu śmiejąc się. Mama
spoglądałaby na nas zniesmaczona, ale nas to nie obchodziło. Tkwiliśmy w naszym
własnym świecie, daleko stąd. Potem byłby wielki czekoladowy tort, prezenty od
różnych znajomych rodziców, prezent od wujka Jimmy'ego i najważniejszy od tatusia.
Wtedy był to jego własny adapter, który kupił mu jeszcze jego tata. W zeszłym
roku była to wizyta w salonie tatuażu. Ja zrobiłam sobie na karku klucz basowy,
a tata moje imię na przedramieniu.
Rain.
I
tak jeszcze z niezagojonym dziełem ruszył na imprezę do Jimmy'ego Page’a. Na jego
ostatnią imprezę, wtedy, po zakończonym rytuale z tortem jeszcze tego nie
wiedziałam. Słuchając sobie winyla Zeppelinów, gdy piosenka „Stairway To Heaven”
była w momencie solówki do pokoju wpadła mama. Cała zapłakana. Ona nigdy nie
płakała. Nigdy. Powiedziała te trzy słowa, których podświadomie bałam się
najbardziej.
„On
nie żyje.”
Tatusiu…
tylko nie to.
Że
też jego śmierć musi wypadać w dniu moich urodzin. Dzisiaj kończę 18 lat. Wspaniały
pretekst do zrobienia imprezy dla znajomych. Gdybym tylko ich miała. Po śmierci
taty zamknęłam się w sobie i nie dopuszczałam nikogo z wyjątkiem jednej osoby.
Wujka
Jimmy'ego.
Miałam
w nim oparcie, choć on obwiniał się za spowodowanie śmierci taty ja tak nie
uważałam. To on przez swoją nierozwagę do tego doprowadził. Zbyt szybkie tempo
życia. Ignorowanie ograniczeń. Przekraczanie granic. Cały John.
Od
pewnego incydentu ma mnie pod swoją opieką. Mianowicie od ześwirowania mojej
matki. Kompletnie zwariowała po jego śmierci. Halucynacje były na porządku
dziennym, w ogóle nie docierały do niej żadne bodźce ze świata zewnętrznego.
Skutkiem tego było zabranie ją do szpitala psychiatrycznego z całodobową
opieką. Nic na to nie poradzę, dobrze że ja tak nie skończyłam. Wolę jej nie
odwiedzać, myślę że to mogłoby się odbić na nas obydwu w niechciany sposób.
I
tak sobie żyję.
Z
niewypowiedzianymi słowami, które ciążą mi na sercu niczym wielki kamień.
Oddałabym wszystko za jeden dzień z tatą. Tak bardzo za nim tęsknię…
- Ruszysz się czy nie?! – krzyknął jakiś
starszy facet na mnie. Zorientowałam się, że stoję w bramce cmentarza blokując
drogę. Machinalnie się odsunęłam.
- Przepraszam – szepnęłam cicho jakby nie do
tego nerwowego gościa, tylko do samej siebie.
Pierwsza!
OdpowiedzUsuńNo więc pomysł zajebisty (bo ja miałam w tym udział hehehe :3)
Teraz tylko czekać na rozwinięcie akcji, bo wiem, że będzie ciekawe :")))
i błagam
zmień tło ;__;
Bardzo podoba mi się pomysł! Zaintrygowałaś mnie..Teraz tylko czekać na następny. Będę tu wpadać :)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńwpadłam tu przypadkiem i przez aska, tak na dobrą sprawą. Pomyślałam, że przeczytam, choć przez pół godziny miałam dylemat, czy powinnam to robić. I z czystym sumieniu, z ręką na sercu powiem, że nie straciłam czasu, w zasadzie nawet nie wiem, kiedy przeczytałam Twój prolog, który to wyszedł ładnie.
W zasadzie mnie zaintrygował bardzo fakt, że narratorką jest córka Bonham'a, czegoś takiego się akurat nie spodziewałam, a zaskoczyło pozytywnie.
Chciałabym napisać jakiś ładny komentarz, ale prolog ma to do siebie, że jest mi ciężko to zrobić, bo akcja nie rozwinęła się jeszcze jakoś bardzo. Póki co wiem takie podstawy, ale intrygują one, mnie przynajmniej.
Mogę jeszcze dorzucić, że ładnie piszesz, jeżeli chodzi o styl. Sądzę, że będzie to przyjemne opowiadanie. W bohaterach doszukałam się pana Perry'ego, co mnie bardzo ucieszyło. Kochany, haha!
Nic, dobra, ekstazę zachowam dla siebie już może...
Pozdrawiam Cię i...i czekam na pierwszy rozdział! ♥
Zawsze uważałam, że utrata rodzica, to straszne doświadczenie, które zmienia dziecko, nawet dorosłe już dziecko. A strata małżonka może prowadzić nawet do długotrwałej, może i nieodwracalnej utraty świadomości i możliwości racjonalnego postrzegania świata zewnętrznego i wewnętrznego zapewne też.
OdpowiedzUsuńPodziwiam główną bohaterkę za siłę, którą ma w sobie, siłę do życia pomimo tego, że przez ten jeden incydent została zupełnie sama. Ojca już nie ma, z matką jest naprawdę źle.
Dobrze, że pozostał jej ukochany wujek, który sprawuje nad nią pieczę.
Ciekawa jestem dalszych jej losów.
Fajne. Czytałam też poprzedni blog ale myślę że ten będzie jeszcze lepszy (co będzie trudne)
OdpowiedzUsuń