Weszłam
do domu trzaskając drzwiami.
- Oho, ktoś tu jest nie w humorze – stwierdził
Jimmy wychylając się z salonu.
- Daj mi spokój – ściągnęłam buty i zabrałam
wszystkie torby na górę.
Nie
powinnam go tak chamsko potraktować, ale w tym momencie chciałam zostać sama i
żeby mi się nikt nie narzucał. Gdy weszłam do pokoju, zostawiłam zakupy na
łóżku i przebrałam się w coś innego. Zostawiłam jeansy, a gruby sweter
zamieniłam na coś cienkiego. Na chybił trafił wyciągnęłam coś z szafy. Okazało
się, że była to koszulka taty… ta, którą dostał ode mnie i mamy na urodziny.
Czułam jak kolejne w tym dniu łzy spływają mi po twarzy.
- Tak bardzo za tobą tęsknię. Gdybyś tu był,
powiedziałbyś mi co mam zrobić… - zwinęłam się w kłębek na podłodze i zaczęłam
płakać.
„ – Wybacz, że tak długo mi zeszło
kochanie. Nie wiedziałam, którą sukienkę mam wziąć – Elyssa wyszła z centrum
handlowego obładowana torbami i pocałowała Joe na powitanie.
- Nie, nie. W porządku. Jedziemy do domu? - wyrzucił niedopałek i żona zawaliła go
całego swoimi zakupami. Zdusił w sobie przekleństwa na ten temat i ruszyli do
zaparkowanego samochodu.
Stojąc w korkach mógł jeszcze raz,
na spokojnie przemyśleć to co powiedziała mu na pożegnanie Rain. Pożegnanie. To
bolało. Ale nie równało się to pewnie z tym co zrobił jej. Głupi telefon na
drugi dzień załatwiłby sprawę. A prawda była taka, że się po prostu bał. Nie
chciał komplikować jej życia jeszcze bardziej. Może by zapomniała? Jasne, tak
jak ty.
Zaparkował pod domem.
- Elyssa, ja jadę do Stevena. Mam sprawę do
niego, nie wiem kiedy wrócę.
Machnęła tylko ręką, bo była zbyt
zajęta swoimi kupionymi ubraniami. Odpalił auto i odjechał z piskiem opon.
Mieszkali ulicę od siebie więc daleko nie miał. Zatrzymał się pod jego domem i
wszedł do niego jak do siebie.
- Cześć chujku, mam sprawę do… ciebie… -
wszedł do salonu i jego oczom ukazał się Tyler mający w objęciach ładną
szatynkę.
- Cześć Carla – przywitał się.
Ona wstała z kolan wokalisty i
uśmiechnęła się to Joe.
- Hej, widzę że masz do niego interes. Już
zostawiam was samych – wyszła z pokoju, a Steven nie spuścił z niej oka póki
nie opuściła pomieszczenia.
- Dalej nie mogę w to uwierzyć. Stary, masz
dziewczynę!
Tyler się zaśmiał.
- Jest wspaniała, cholerny ze mnie
szczęściarz.
- Może trochę na ciebie wpłynie, żebyś tyle
nie brał.
Westchnął ciężko wokalista.
- Stara się jak może i chyba jej to wychodzi.
Ale wracając do tematu, z czym przyszedłeś do wujka?
- Chodzi o Rain – Steven spojrzał na niego – o
tą dziewczynę z koncertu.
- Aaa, ten śliczny aniołek. No i co z nią?
Nie mógł uwierzyć, że w takiej sprawie
zwierza się właśnie Stevenowi Tylerowi, to się nie łączyło w całość.
- Jakiś
tydzień temu byliśmy na drinku, a potem no… było małe conieco.
Rozdział świetny, ale...
OdpowiedzUsuńCZEMU TAK KRÓTKO?! :<
ps. kocham Tylera :'))
Więcej♥
OdpowiedzUsuńŚwietnie jak zawsze. <3
OdpowiedzUsuńA tak z innej beczki będziesz kontynuować stare blogi? :D
W końcu jestem, w końcu przeczytałam i w końcu jestem gotowa do napisania komentarza i przy okazji Cię nim troszkę podbudować, haha.
OdpowiedzUsuńAj, któż by się dziwił Rain takiego zachowania? Rozterki, rozpaczy, zagubienia, w sumie dopadł ją okrutny obraz rzeczywistości, jakby na to nie patrzeć, chociaż rzeczywistość zawsze niby można pozmieniać... W ogóle piękne jest sformułowanie z łączeniem ich dwóch żyć w jedno, niesamowicie mnie to urzekło, czytałam dwa razy.
,,Może by zapomniała? Jasne, tak jak ty.'' Ha! Pięknie, ona będzie cię, piękny, nękać! Z twojej winy tylko.
Elyssa jest, oczywiście, przynajmniej się nie wtrynia w to wszystko, ma ubrania, ma zajęcie - i w porządku. Steven złoty przyjaciel zawsze do usług, każdy chciałby pewnie takiego mieć, ja też. Chociaż może mam...? I oczywiście Tylerowi wypada życzyć szczęścia w związku, może ten okaże się być właśnie skarbem. A co ze skarbem Joego?
Podoba mi się bardzo wątek z ojcem Rain, sama jego osobistość, to jak jest ukazywana ich miłość, ojcowskie wsparcie i wszystko. Też godne pozazdroszczenia, sam fakt, jak córka myśli i pamięta swego wielkiego i świętej pamięci ojca. Pięknie.
Ach, i...czyżby lew Perry postanowił jednak zawalczyć, nie poddać się i nie zatrzymać na tamtym pożegnaniu? ...,,pożegnaniu'', jaaasne!
Jak zawsze jestem nienasycona i zachwycona, także weny, pozdrawiam i -
czekam, kochana!
komentarz jak zawsze wspaniały, dziękuję za podbudowanie mnie i mojej kreatywności! :D
Usuń